Życzliwością nadrabiamy językowe braki

2007-05-04 21:18

EURO 2012 już za pięć lat. Ani się obejrzymy, jak zlecą i do naszego kraju zjadą tłumy kibiców z Europy. Czy zagraniczny turysta, który po polsku "ani me, ani be", a przecież to i owo będzie musiał załatwić, da sobie u nas radę? Nasi reporterzy sprawdzali w Warszawie i we Wrocławiu, jak to u nas jest ze znajomością języków obcych.

Wyszło, że nie najlepiej. Ale braki w językach rekompensujemy przyjaznym nastawieniem do cudzoziemców. A najlepszym sposobem komunikacji wciąż pozostaje metoda "ręczna".

Warszawa, godzina 11.00. W budynku Poczty Głównej przy ul. Świętokrzyskiej, w centrum stolicy, udaję turystę, który chce kupić kopertę i znaczki. "Bonjour, madame..." - zaczynam po francusku. W pocztowym okienku popłoch. Pani bezradnie rozkłada ręce. Woła młodszą koleżankę. Ta też nic nie rozumie. "Good morning, lady..." - przechodzę na angielski. Zero zrozumienia. Pomagam sobie rękoma i zawzięcie gestykuluję.

O Boże, nie rozumiem

- A... koperta - mówi z ulgą młoda urzędniczka i uśmiecha się. - I co jeszcze? O Boże, nic nie rozumiem.

Udaje mi się "ręcznie" wyjaśnić, że chodzi o znaczki. Cała operacja trwała około 10 minut, ale mam to, co chciałem.

Teraz szukam policjanta. Jest. Przy Rotundzie. Po francusku i angielsku informuję, że zgubiłem paszport. - Nie rozumiem - policjant rozkłada ręce.

Zmieniam taktykę, pytam o drogę na dworzec. W ruch idą ręce. Dopiero po dłuższej chwili "ręcznego" tłumaczenia do funkcjonariusza dociera, o co mi chodzi. Zadowolony, wskazuje mi drogę. I choć sprawie "zagubionego paszportu" nie udało się nam nadać biegu, to na dworzec trafię bez problemów.

Ja nie kaputen

Dworzec Śródmieście. Podchodzę do kasy, by kupić bilet do stacji Warszawa Stadion. Zaczynam po angielsku, potem po francusku. Panie pracujące na dworcu chyba mają zły dzień.

- Co?! Czego chce? - próbuje odstraszyć mnie korpulentna kasjerka w średnim wieku.

- Ja nie kaputen, proszę nie zawracać mi głowy!

Mimo to dalej przemawiam. Kasjerka - tak jest wzburzona moją nachalnością. Porzuca kasę i oddala się w nieznanym kierunku. Zbity z tropu podchodzę do sąsiedniego okienka. Tam niewiele lepiej.

- Niech napisze na kartce, o co chodzi - mówi zimno kasjerka. - No, nie... przecież tu ludzie czekają - dodaje zdegustowana.

Za mną już spora kolejka. Niektórzy są zakłopotani, uśmiechają się życzliwie, ale nikt nie śpieszy z pomocą. Mimo jeszcze kilku prób - biletu nie udaje mi się kupić. To tak naprawdę jedyna porażka i przykład braku pomocy.

Pani pokazuje samolot

Wrocław, poczta w centrum. Udaję Amerykanina, trzymam widokówkę z wrocławskim ratuszem. Chcę kupić znaczek do Los Angeles. Pół godziny muszę odstać w kolejce. - Haj (czyli cześć) - mówię. Pani w okienku chyba wyczuła, że lekko nie będzie, bo gestem nakazuje mi czekać. Już chce biec po pomoc, gdy nagle kątem oka dostrzega widokówkę. Nabiera pewności siebie, płynnym ruchem dłoni pokazuje wznoszenie się startującego samolotu. - Lotniczy? - pyta po polsku. Znaczek został kupiony.

Gorzej z taksówkarzem. Ledwie sto metrów od rynku pytam taksówkarza, jak dostać się w pobliże ratusza. "City hall", "Main square" czy "Downtown" - te słowa nic nie mówią taksiarzowi. Bezradnie rozkłada ręce, ale przynajmniej sympatycznie się uśmiecha. Pokazuję widokówkę z ratuszem i po chwili ruszamy w drogę.

U innych nie jest lepiej

Na szczęście na tle innych krajów nie wypadamy najgorzej. Potwierdza to nasz dziennikarz działu sportowego, Piotr Koźmiński, który uczestniczył w wielu imprezach sportowych.

- W Portugalii porozumieć się na przykład z taksówkarzem nie jest prostą rzeczą. Ale za to w trakcie EURO 2004 nie spotkałem się tam z nieuczciwymi kierowcami. Głównie dlatego, że za udowodnienie oszustwa taki taksówkarz może zostać ukarany nawet odebraniem samochodu!

A biznes związany z mistrzostwami już kwitnie

Ledwo Michel Platini ogłosił, że mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 roku odbędą się w Polsce, a już nasi rodacy zwietrzyli interes. Na masową skalę rozpoczęła się produkcja lewych pamiątek piłkarskich. Przodują w tym "biznesmeni" z regionu łódzkiego, gdzie najlepsi piłkarze Europy nie zawitają, ale to właśnie tu działają trzy wielkie bazary.

Łódzka policja zlikwidowała firmę, w której produkowane były podróbki odzieży sportowej z emblematami między innymi Niemieckiego Związku Piłki Nożnej, nazwiskami i numerami zawodników.

- Tak przygotowana odzież w atrakcyjnej cenie - np. 10 złotych za koszulkę - była hurtowo sprzedawana - mówi Magdalena Zielińska, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.

- Interes kwitnie - przyznaje jeden ze sprzedawców. - Dzięki euforii po decyzji w sprawie EURO zarabiamy niezłe pieniądze.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki