Mariusz Błaszczak: Migalski przypomina mi Henrykę Krzywonos

2010-09-05 20:00

Najlepszym prezydentem stolicy byłaby Kluzik-Rostkowska - mówi Mariusz Błaszczak, szef Klubu Parlamentarnego PiS, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - Po opublikowaniu przez Marka Migalskiego listu otwartego do Jarosława Kaczyńskiego mówił pan w wywiadach, że nikt nie powinien czuć się wykluczony z PiS. A tu proszę, wykluczenie Migalskiego…

Mariusz Błaszczak: - To oczywiście gra słów. Europosłowie prof. Ryszard Legutko i Tomasz Poręba zgłosili taki wniosek do Komitetu Politycznego. I został on zaakceptowany. Odnosimy wrażenie, że pan Migalski kieruje się głównie względami własnej kariery, a nie dobrem zespołu, w którym działa. A polityka to działanie zespołowe. Kiedy jedna osoba bardziej dba o własną popularność niż o całą formację, trzeba wyciągnąć konsekwencje.

- O jaką własną karierę chodzi?

- Słyszałem, że europoseł do końca roku wyda dwie książki. Przypomina to sytuację pani Henryki Krzywonos, która najpierw wznieca zamęt na zjeździe Solidarności, a później w otoczeniu Jolanty Kwaśniewskiej i lewackich polityków skupionych wokół Krytyki Politycznej promuje swoją książkę.

- Marek Migalski nie ma powrotu na listy PiS?

- Marek Migalski okazał się ornitologiem dość niskich lotów. Myślę, że jego kariera polityczna dobiega końca i wróci ponownie do roli komentatora politycznego. Choć ostatnie komentarze nie są najwyższej próby. Migalski ogranicza się do powielania opinii pojawiających się w gazetach. Od osób, które były współtwórcami kampanii Jarosława Kaczyńskiego oczekiwałbym po wyborach raczej refleksji na temat przyczyn zwycięstwa Bronisława Komorowskiego. Wynik był oczywiście bardzo dobry, ale może sztab nie zrobił czegoś, co zrobić należało?

- Może wybory były po prostu nie do wygrania, ale styl i linia przyjęta w kampanii dawała szansę na kolejne zwycięstwa?

- Styl jest ważny, ale to nie on decyduje o rozwiązywaniu konkretnych ludzkich problemów. Mówienie o jakiejś linii w kampanii to schematyzm. Prezes Kaczyński przez cały czas prezentował przecież swoje poglądy na każdą z najważniejszych kwestii. Teza o zmianie retoryki też jest poważnym nadużyciem. Zmieniło się tylko to, że kładziemy dziś większy nacisk na kwestię katastrofy smoleńskiej i jej badania. W kampanii nie chcieliśmy oskarżeń o grę tragedią. Po kampanii powstał zespół parlamentarny. I odniósł sukces. Przed podjęciem tych prac mieliśmy bowiem ze strony rządu i premiera komunikaty ograniczone do tego, że trzeba czekać. Czekać musieliśmy nawet na zabezpieczenie miejsca katastrofy, pomimo zapewnień minister Kopacz. Nie wyobrażam sobie, by rząd francuski czy brytyjski zachowywał się w podobnej sprawie równie biernie, jak ten premiera Tuska. Nie po to płacimy podatki, by nasze państwo było zastępowane przez inne.

- Według kuluarowych plotek czwartkowa wizyta ministra spraw zagranicznych Rosji Ławrowa miała służyć uzgodnieniu równego rozłożenia winy za katastrofę smoleńską na oba kraje…

- Gdyby to się potwierdziło, oznaczałoby, że celem władz nie jest wyjaśnianie katastrofy, ale zrzucenie na kogoś winy. Nie wierzę jednak, by taka manipulacja była możliwa, tak- że dzięki zespołowi parlamentarnemu kierowanemu przez Antoniego Macierewicza. Dzięki tej komisji postsowiecki twór, jakim jest ta międzypaństwowa komisja obradująca w Moskwie, przestał z przekonaniem twierdzić, że winni katastrofie są na pewno polscy piloci. Przyjrzano się pracownikom wieży kontrolnej. Zadajemy też pytania o zapewnienie bezpieczeństwa lotów i różnice między przygotowaniem lotniska na wizytę premierów Tuska i Putina oraz późniejszą - Lecha Kaczyńskiego. O zaniedbania ze strony szefa MON i wiele innych rzeczy. Nie rozumiem, dlaczego budzi zdziwienie, że o to pytamy.

- Konsekwentnie wracam do zmiany stylu prezesa Kaczyńskiego, gdyż wielu zwolennikom PiS trudno to zrozumieć. Brak pomysłu PO na waszą "łagodniejszą wersję" był widoczny gołym okiem. Poseł Poncyljusz ma rację mówiąc, że wielu zwolenników PO miało w oczach strach, bojąc się porażki. Dziś tego strachu nie widać. Dlaczego?

- To jest problem sympatii właścicieli mediów. Niezależnie od tego, jak byśmy się starali, ma to swój wpływ na postrzeganie PiS. Czy wyobraża pan sobie, by w którymkolwiek zachodnim kraju tak łagodnie traktowany był premier, który nic nie robi? Który zadłuża państwo, podnosi podatki i sięga do kieszeni obywateli, by przykryć swoją nieudolność? W którym kraju po trzech latach rządów nie dostrzegano by bezradności i zaniedbań premiera przy okazji czwartej już fali powodzi?! Rząd odrzucił projekty PiS mogące temu zapobiec, ale nie przedstawił nic nowego. Nie chciał ich też dopracować. Zamiast tego premier ruszył na wały z putinowską wizytą i obsztorcowaniem wójtów.

- I opozycja powinna zwracać na to uwagę! Dlaczego zatem pojawia się wrażenie, że prezes PiS woli wchodzić w spory z publicystami? I to tymi, którym bliżej do PiS niż jakiejkolwiek innej partii.

- Ależ to Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej", zaatakował prezesa w niesprawiedliwy sposób! Podzielił między prezydenta Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialność za akcję lewackich środowisk zmierzającą do usuwania krzyży z miejsc publicznych. Przecież ten konflikt uruchomił prezydent Komorowski. Świadomie bądź przez brak kompetencji.

- Czyli nie ma żadnej zmiany, prezes Kaczyński jest taki, jaki był w kampanii?

- Ktoś ukuł pierwszy taką tezę i stała się atrakcyjna dla naszych przeciwników. Teza jest prosta, nie wymaga większego wysiłku. Ale co to za zmiana? Jeżeli ktoś atakuje, robią to politycy PO! Marszałek Niesiołowski, który w dodatku broni Palikota jako showmana. Wszystkie te ataki na Lecha Kaczyńskiego za życia i po śmierci! I bardzo łagodna reakcja mediów. Przecież tacy ludzie powinni być bojkotowani, a nie brylować w mediach! Tymczasem to PiS zarzuca się zmianę retoryki bez żadnych dowodów…

- W kampanii prezes Kaczyński wytrzymałby i nie sugerował dziennikarzowi na konferencji, by sobie sprawdził w słowniku trudniejsze słowa z jego wystąpienia…

- No to jest już łapanie za słówka. Dziennikarz pytał trzeci raz o to samo… Jak to się ma do agresji Palikota? Bądź nawet samego Tuska, który ustawę opodatkowującą banki zaproponowaną przez nas uznał za bałamutną. To samo wprowadzają Brytyjczycy czy Węgrzy. Oni też są bałamutni? To jakim słowem nazwać szukanie dla siebie ratunku w kieszeni Polaków, co jest dotychczas jedynym pomysłem rządu?

- Na zjeździe Solidarności Jarosław Kaczyński dopuścił się personalnych ataków na osoby, które są legendami Sierpnia ‘80. To wywołało niesmak nawet przewodniczącego NSZZ "Solidarność" Janusza Śniadka.

- Atmosferę zepsuł na zjeździe Donald Tusk prowokacyjnym wystąpieniem. Zależało mu na tym, by pojawiły się gwizdy i okrzyki, by później mógł wyjść na konferencję prasową i lansować się na twardziela. Typowy zabieg marketingowy. O malejącej grupie związkowców mówił człowiek, który obiecywał inwestorów w stoczniach w Gdyni i Szczecinie. Gdyby były miejsca pracy, spadało bezrobocie, spełniane były obietnice, a w stoczniach nadal produkowano by statki, atmosfera na zjeździe byłaby lepsza. Nawet wyjątkowość zjazdu nie tłumaczy życia w fikcji.

- Zbigniew Ziobro ma rację mówiąc, że podnosząc sprawę smoleńską, Kaczyński byłby dziś prezydentem?

- Pomimo że nasza kampania jest chwalona, dziś prezydentem jest Bronisław Komorowski. Świadczy to o tym, że nie wszystkie działania były trafione. Np. wyniki w dużych miastach były gorsze niż te z ostatnich kampanii.

- Może to konsekwencja tego, że PO staje się partią środowisk wielkomiejskich, a PiS mniejszych miast i wsi? Trochę jak z demokratami i republikanami w USA?

- To trzeba by analizować w dłuższej perspektywie. Na razie brak twardych dowodów na potwierdzenie tej tezy. Są zaś wyniki wyborów z dużych miast, gdzie wcześniej wygrywali politycy Prawa i Sprawiedliwości.

- Czy to prawda, że Zbigniew Ziobro będzie kandydatem PiS na prezydenta Warszawy?

- To tylko plotka. Rozmawiałem z nim i nigdy nie miał takich planów. Stolica jest miejscem specyficznym, ale jestem zwolennikiem startowania w tych miejscach, z którymi kandydat jest związany.

- Zatem Ziobro na Kraków?

- Z tego, co wiem, poważnie traktuje mandat do Europarlamentu i nie zamierza startować jesienią.

- Kto na Warszawę? Elżbieta Jakubiak czy Paweł Poncyljusz zapewne kierownictwu podpadli, ciepło wypowiadając się o Migalskim…

- Moim zdaniem idealnym kandydatem byłaby Joanna Kluzik-Rostkowska. Rozmawiałem z nią i niestety odmówiła. Szkoda, bo miałaby duże szanse na zwycięstwo.

- Pan zapewne nie będzie startował, skoro właśnie został szefem klubu parlamentarnego?

- To prawda. Szefowanie największemu klubowi opozycyjnemu w Sejmie to prawdziwe wyzwanie. Koleżanki i koledzy dali mi duży kredyt zaufania. Nie chcę ich zawieść.

- Pańskim kontrkandydatem miał być Marek Kuchciński, ale podobno pana wszyscy lubią, a jego niekoniecznie…

- Ja lubię marszałka Kuchcińskiego.

- Ma pan jednak opinię raczej urzędnika niż polityka. Świadczy o tym nie tylko wykształcenie (KSAP, studia podyplomowe), ale i sposób działania bądź "noszenia się". Ktoś żartował, że zdejmuje pan garnitur tylko po to, by włożyć kolejny.

- Garnitur to narzędzie pracy polityka, a ja staram się oddzielać sferę prywatną od zawodowej. I negatywnie oceniam robienie z polityki spektaklu. Polityka powinna być sporem w imię dobra wspólnego. Wyreżyserowane zjawiska, w których celuje środowisko PO, psują politykę. Potrafię zrozumieć, gdy ktoś w ramach ocieplania wizerunku pokaże się w mediach z dziećmi, rodziną. Sesje zdjęciowe ze sklepu z bielizną, premiera Tuska pokazującego się w slipkach na leżaku bądź posła Olejniczaka z nagim torsem nie podobają mi się. Media powinny kontrolować polityków, natomiast ci powinni błyszczeć na sali sejmowej, a nie w pismach plotkarskich.

- To, że jest pan "najmłodszym z zakonu PC" pomogło w karierze?

- To tylko sformułowanie publicystyczne. Do młodzieżówki PC wstąpiłem jeszcze na studiach, w czasie przełomu, tuż po obradach Okrągłego Stołu. I po prostu byłem w swoich wyborach politycznych konsekwentny, będąc w PC i później w PiS.

- Dlaczego z całego morza partii właśnie PC i Kaczyński?

- Mój ojciec był działaczem Solidarności i pewne przekonania wyniosłem z domu. Po 1989 r. uważałem, że nadszedł już czas końca kompromisu z komunistami. To, co było dobre przy Okrągłym Stole, akceptowałem. Ale nie można było tego przeciągać w nieskończoność. Zmieniał się nawet ZSRR i nie było powodu, by Polska zastygła w miejscu, bez wolnych wyborów. Podobał mi się program walki z patologiami w życiu publicznym, o czym mówiło tylko PC. Po pewnym czasie do większości ludzi dotarło, że korupcja i chore powiązania były faktem. I to Kaczyński miał rację, a nie ci, którzy go atakowali i wyśmiewali. Podobnie jak dziś.

Mariusz Błaszczak

Szef Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości