Proces z Lisami. Kto tu kłamie?

2010-03-10 5:30

Hanna i Tomasz Lisowie wygrali z nami proces o naruszenie dóbr osobistych. Sąd uznał, że Państwo Lisowie powinni dostać gigantyczną kwotę: ćwierć miliona złotych. Wyrok jest nieprawomocny. Odwołujemy się od niego, ponieważ uważamy, że jest rażąco niesprawiedliwy.

Zwykły człowiek na takie pieniądze musi pracować 10 lat, sąd uznał tymczasem, że Państwo Lisowie powinni je dostać za kilka opublikowanych materiałów, które nie zostały przez nich zaakceptowane.

Wczoraj Tomasz Lis komentując w telewizji sprawę krytykował "Super Express". Mówił o swoim prawie do prywatności, o rzekomych przekłamaniach i o subiektywnej krzywdzie. Ma do tego prawo. Ma także prawo do zatajenia rzeczy dotyczących przebiegu samego procesu. Ja również nie jestem obiektywny, ponieważ jestem w tym sporze stroną. Obiektywne są jednak fakty, które poniżej przedstawiam. Wiem na pewno, że niezależnie od wyroku nikt w tym procesie nie wygra. Takie sprawy powinny być załatwiane poza salą sądową. A teraz fakty.

Państwo Lisowie pozwali "Super Express" za kilka artykułów; głównie za opisanie przez nas stłuczki samochodowej, do której doszło przed ich domem w Konstancinie, i za zdjęcia znanej pary robione w miejscach publicznych.

Napisaliśmy, że Hanna Lis wioząc dzieci swoim terenowym samochodem w kwietniu 2008 zdenerwowana kilkukrotnie uderzała swoim autem w samochód, który stał przed nią. Pokazaliśmy zdjęcia zniszczonego zderzaka auta.

W pozwie przeciwko "Super Expressowi" małżeństwo Lisów zarzuciło nam kłamstwo. Cytuję fragmenty pozwu Lisów: "Informacje zawarte w tym artykule są całkowicie niezgodne z prawdą. Pod posiadłością Pani Hanny Lis nie doszło bowiem do żadnej stłuczki. (…) Należy także wskazać, że w celu zbadania okoliczności tego zajścia wezwana została policja, która jednak nie dopatrzyła się żadnych oznak wspomnianej stłuczki". Tomasz Lis na sali sądowej zasugerował, że opublikowane zdjęcia zniszczeń samochodu zostały przez nas komputerowo zmodyfikowane. Słowem, że cały temat wyssaliśmy z palca, a fotografie są oszustwem. Takie były również zeznania Hanny Lis przed sądem. Mimo grożącej jej odpowiedzialności karnej zeznała, że nawet nie dotknęła samochodu przed nią. Identyczne zeznania (są w protokole) złożyła przed sądem matka Hanny Lis: samochody nie były uszkodzone, a "Super Express" wszystko wymyślił. Nasz dziennikarz zdobył jednak notatkę policyjną z tego zajścia, którą dołączono do akt sprawy. I oto weryfikacja wiarygodności Lisów: sierżant Paweł K. z Sekcji Ruchu Drogowego z Piaseczna w czasie oględzin samochodu uszkodzonego przez Hannę Lis napisał: "ujawniono następujące uszkodzenia: zderzak tylny (prawa strona) ślady wgniecenia i odrapania lakieru". Chodzi o te ślady, które "Super Express" pokazał na zdjęciach. Policjant opisał też otarcia na samochodzie spikerki. Sprawa kolizji spowodowanej przez Hannę Lis została umorzona tylko dlatego, że właściciel auta nie chciał ścigać spikerki. Gdyby chciał, mogłaby stanąć przed sądem pod zarzutem niszczenia mienia, czyli chuligaństwa. Jak to się ma do słów Lisów z pozwu, że przybyła na miejsce policja nie stwierdziła żadnych oznak stłuczki?

Czytaj dalej >>>


W dokumentach policji jest bardziej bulwersująca sprawa, dotycząca zdarzenia z udziałem spikerki za kółkiem. Jeden z przesłuchiwanych świadków zeznał: "Pani Hanna Lis zachowywała się w sposób dla mnie dziwny, sugerujący spożycie alkoholu albo innych środków". Oraz zapisana uwaga sier- żanta: "Pani Hanna Lis oświadczyła, że z uwagi na fakt, że pojazd, którym jechała, nie uczestniczył w zdarzeniu oraz że jest już w swoim domu, nie godzi się na badanie trzeźwości oraz na pobranie krwi". Kierowcy, który odmawia policji badania trzeźwości, odbiera się prawo jazdy i siłą pobiera krew. W przypadku znanej spikerki policja nie zrobiła nic.

Lisowie pokazali, że są zdolni do mijania się z prawdą w czasie procesu o gigantyczne pieniądze. Mimo to wygrali.