Leszek Miller

i

Autor: Andrzej Lange Leszek Miller

Leszek Miller: Pani Kublik znów się martwi

2016-01-20 11:45

Agnieszka Kublik z "Gazety Wyborczej" znów martwi się o SLD. Powodem jej zgryzoty jest sobotni kongres Sojuszu, który oprócz programu wyłoni nowego szefa spośród dwóch kandydatów o największej liczbie głosów uzyskanych w pierwszej turze wyborów: W. Czarzastego i J. Wenderlicha. O byłym wicemarszałku Sejmu - co nie dziwi - nie podaje nic, o Czarzastym sztampowo i bez sensu, że jest wiązany z tzw. aferą Rywina. O SLD - że nie ma racji bytu i w ogóle szkoda gadać.

Pani Kublik o Sojuszu pisze często i zawsze źle. Potwierdza przy tym istnienie teorii psa Pawłowa. Kiedy tylko spojrzy w kierunku SLD, od razu widzi złowrogie knowania, mroczny świat układów i brak racji istnienia. W aferze Rywina dostrzega zło polegające na pisaniu ustaw za pieniądze, co jest zwykłym kłamstwem powstałym na użytek politycznej hucpy. Owszem, w tej historii pieniądze występują, ale zupełnie nie tam, gdzie widzi je pani Kublik. O szmalu pisał Denis Berry w liście do mnie, polskiego premiera, w marcu 2002 roku. Prezes Cox Enterprises zainwestował spore dolary w Agorę wydającą "Gazetę Wyborczą" i martwił się, że w wyniku wdrożenia nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji zarobi mniej, niż się spodziewał. Szef amerykańskiej firmy straszył polski rząd konsekwencjami i restrykcjami międzynarodowymi. W aroganckim tonie oświadczył, że nieuwzględnienie interesów prywatnej firmy "zmrozi do szpiku kości przyszły dostęp Polski do kapitałów zagranicznych, które napędzają jej obiecującą gospodarkę". Zapowiadał też, że jeśli ustawa zostanie przyjęta, "Polska na powrót zatonie w dawnej izolacji od międzynarodowego handlu, finansów i technologii". W ojczyźnie pana Berry'ego taki język to nic nowego. Wszak swego czasu mawiano, że to, co jest dobre dla General Motors, jest dobre dla Stanów Zjednoczonych. U nas teza, że to, co jest dobre dla Agory, jest automatycznie korzystne dla Polski, budziła na szczęście i nadal budzi opór u rosnącej części społeczeństwa.

Wracając do pani Kublik, to cztery lata temu obserwowała także poprzedni kongres. Napisała, że panowała tam atmosfera przygnębienia, a nawet stypy. Bo Sojusz nie jest znaczącą opozycją. Dziś liczą się PiS i Palikot, który powiększa klub - oświadczyła radośnie. Fanka Janusza Palikota przez całą ubiegłą kadencję Sejmu dwoiła się i troiła, aby wylansować jego partię na główną siłę lewicy. Przejęta doniosłością chwili zapowiadała spotkanie na szczycie Kwaśniewskiego, Palikota i Siwca. To może być najważniejsze wydarzenie lewicy od lat - entuzjazmowała się rzeczniczka tego szczytowania. "Niech się święci Palikot!" - wołała na wieść, że jej idol zamierza zorganizować imprezę w Sali Kongresowej i pochód pierwszomajowy. A jednocześnie z nadzieją pytała: "Miller na zakręcie. Czy razem z SLD skręci sobie kark?" Gwiazda "GW" nie tylko interesowała się moim karkiem. W jej polu widzenia znalazł się także mój język. Zganiła mnie, że używam zwrotu "pani minister" zamiast "pani ministra". Uznała, że w ten sposób dowodzę, iż moja wrażliwość lewicowa jest udawana. Naprawdę bowiem jestem konserwatystą, co zdradza i demaskuje mowa, którą się posługuję. Figle z językiem pani Kublik naprawdę były urzekające, ale nie wpłynęły na zmianę mojego zdania. Dalej na przykład uważam, że pani Kublik brzmi lepiej niż pani Kublika.

Zobacz: Tomasz Walczak: I gdzie ta Polska solidarna, pani premier?