Józef Oleksy: Wałęsa wisi mi co najmniej pół litra

2014-12-04 3:00

Z Józefem Oleksym rozmawiał Sławomir Jastrzębowski.

"Super Express": - Co pan najbardziej zapamiętał z czasu bycia premierem?

Józef Oleksy: - Finał.

- Czyli słynną sprawę "Olina"?

- Tak. Dlatego, że jest zamieciona pod dywan. To boli, ale mało kogo.

- Nie została wyjaśniona?

- Połowicznie. Sąd Najwyższy uniewinnił Milczanowskiego z jednego z jedenastu zarzutów. Media jednak już o tym nie mówiły.

- Pan sam zrezygnował.

- Tak, ponieważ był szantaż.

- Jak by pan teraz zareagował?

- Kazałbym czterech spiskujących przeciwko mnie aresztować.

- Czyli kogo?

- Milczanowskiego, Zacharskiego, Liberę i Jasika. Najgorsze, że byli wśród nich zasłużeni oficerowie polskiej bezpieki.

- Dlaczego był pan dla nich niewygodny?

- To złożona sprawa. Byłem ofiarą gry. Walki Wałęsy o drugą kadencję. Silny kandydat lewicy mógł zagrozić Wałęsie. Należało uderzyć tak, żeby lewica się nie pozbierała. Było nas trzech na warsztacie. Padło na mnie.

- Kto jeszcze oprócz pana?

- Kwaśniewski i Miller. Ja byłem najwyższy rangą.

- Byłym esbekom chodziło o to, żeby prezydentem był Wałęsa? Mocne oskarżenie.

- To była grupa Wałęsy, która podjęła walkę o jego reelekcję. Była taka wizyta u Urbana w domu. Zacharski i Malejczyk (szef WSI) z misją, żeby Urban namówił SLD, żebym to ja, a nie Kwaśniewski kandydował.

- Urban miał aż takie przełożenie na SLD, że mógł to załatwić?

- Był bardzo blisko.

- Wierzy pan w to, co sugerował gen. Czempiński, że Platforma została założona przez służby?

- Nie bardzo, ale w Polsce niczego nie można wykluczyć.

- Spotykał się pan często z Urbanem...

- Często.

- Nie czuje pan do Urbana obrzydzenia za to, co robił wobec opozycji, ks. Popiełuszki?

- Nie, gdyż to była służba. Był nadgorliwy, a w przypadku ks. Popiełuszki nieprzyzwoicie nadgorliwy. Nie uruchomił myślenia.

- Pytam, gdyż pan i Urban jesteście zupełnie różnymi postaciami. I zastanawiam się, jak mogliście się dogadywać?

- My się w niczym nie dogadujemy. My po prostu długo się znamy.

- Jak długo?

- Ooo, od czasów jego pierwszej żony. A już ma trzecią! Ja zrywałem znajomość z nim kilka razy, bo mnie wkurzał. Potem pisał do mnie listy, a ja mu wybaczałem. I tak się zestarzeliśmy. Jest człowiekiem inteligentnym, zachowuje taki obiektywny dystans. Mimo tego jego charakteru... Wolę prostolinijnych drani niż takich piskorzy.

Zobacz: Józef Oleksy w specjalnym wywiadzie dla "Super Expressu": Warto było zachorować

- Urban jest prostolinijnym draniem?

- Tak.

- A jakim człowiekiem był Jaruzelski?

- Lubiłem go...

- Jaruzelskiego też? Odnoszę wrażenie, że pan to chyba wszystkich lubi.

- Bez przesady.

- A kogo pan nie lubi?

- Nie powiem. Jaruzelski był zaś moim szefem, przyzwoitym szefem. Poznałem go w rządzie, gdy pierwszy raz wyrzucono mnie z KC w 1980 roku.

- Za co pana wyrzucono?

- Za nieprawomyślność. Podobały mi się tzw. struktury poziome. Nie wiedziałem, że to nielegalne i partia przywołała mnie do porządku, wywalając! Urban z Rakowskim zaproponowali mi pracę. Kiedy wyrzucili mnie drugi raz, też wróciłem. Wiem, jak to brzmi, ale uwierzyłem, że IX zjazd partii uzdrowi PZPR. Naprawdę uwierzyłem i wróciłem do KC.

- A kiedy poznał pan Jaruzelskiego?

- Już jako premiera.

- Sztywny i niedostępny? Z epizodami antysemickimi z 1968 roku...

- Miałem do mediów pisać notatki z posiedzenia Rady Ministrów. Napisałem, dałem Urbanowi i on zaniósł ją Jaruzelskiemu, który to osobiście poprawiał. Urban wrócił i mówi: Niesamowite, poprawił trzy rzeczy, a normalnie znęca się nad każdym tekstem. Urosłem w swoich oczach. Kiedy wyrzucili mnie drugi raz, zadzwonił Jaruzelski. Zaprosił na wieczór. Był zmęczony, zasypiał podczas rozmowy i mówił: Partia potrzebuje młodych kadr, zdolnych, wy tacy jesteście.

- I co?

- I zaproponował mi prowincję. Zainteresował mnie, bo wolny był Kraków i Nowy Sącz, miasta, z którymi jestem związany. A on mówi: Biała Podlaska! Ja - że nigdy w życiu tam nie byłem! A on na to, że to lepiej, bo nie będę związany z miejscową sitwą. Tamte 2,5 roku miło wspominam.

- Jak pan łączył swoją wiarę z PZPR?

- To jest ciekawy przypadek... Odszedłem od religii wcześnie, ale nigdy nie przeszedłem na wrogie pozycje.

- Dziś jest pan człowiekiem wierzącym?

- Nie umiem panu odpowiedzieć.

- Modli się pan?

- Już dawno nie.

- Ma pan jednak mnóstwo znajomych wśród duchownych.

- To prawda. Rozmawiamy na wiele tematów. O Bogu, wieczności...

- I nie ma kłopotu?

- Nie ma, bo jestem oczytany. Naprawdę. Także w filozofii chrześcijańskiej, która mnie interesowała. Zachowałem też wrażliwość moralną wyniesioną z katolickiego domu.

Zobacz: Jolanta Kwaśniewska o konflikcie z Oleksym: Wybaczyłam Józkowi z całego serca

- Dlaczego odszedł pan z Kościoła? Bo "Niebo w płomieniach"? Bo partia kazała?

- Skąd! W takich sprawach bym partii nie słuchał. Z tego powodu nie chcieli mnie przyjąć do PZPR! Chciałbym tu przy okazji sprostować jedną rzecz. Redaktor Smoleński dwukrotnie napisał w "Wyborczej", że Oleksy wstąpił do partii w 1968 roku, a wtedy wstępowały do niej tylko świnie.

- Ostro.

- Wał skończony! Wstąpiłem w 1969 roku, pod koniec studiów. Cztery lata się opierałem i sam dziekan prowadził ze mną rozmowy. Nie byłem przeciwko wstąpieniu do PZPR, byłem realistą. Nie powinni mnie jednak pytać o światopogląd.

- Znajomi duchowni nie namawiają: Józek, weź się wyspowiadaj?

- Jest jeden taki biskup... Bez przerwy, ale bez nachalności.

- Zna pan wiele tajemnic... Kiedy je pan ujawni? Doczekamy się książki?

- Piszę notatki, wyrzucam, skreślam. O rzeczach nieznanych publicznie...

- Czyli o czym?

- Np. o spotkaniu Urban - Zacharski.

- O tym, jak esbecy kręcili Polską?

- Także o tym. Jak jeździli do Moskwy...

- Nadal kręcą?

- Nieraz tak. Oni wszyscy nagle nie stali się czyściochami lub aniołami. Za dobrze ich znam. Jest dużo spraw związanych z rolą Rosjan w Polsce, Amerykanów w Polsce... W styczniu 1996 roku, kiedy byłem premierem, Kwaśniewski zwołał naradę i stanął na niej temat szpiega USA, którego złapano. Świeżutki szpieg amerykański, świeżutki "Olin"... I co zrobiliśmy?

- Co?

- Deportowaliśmy go do Paryża. W ciągu doby. Było więcej takich rzeczy. Sprawa "Olina"... To była straszna prowokacja. Wałęsa spotykał się ze mną i pytał, czy się gniewam. Oczywiście, że się gniewam! Wałęsa przekonywał, że nie miał z tym nic wspólnego. I pytałem go: samo się stało?! A on: no to co robimy?

- I co?

- Powiedziałem, że jak postawi pół litra, to pogadamy. Zgodził się, ale nigdy do tego nie doszło.

- Czyli Wałęsa wisi panu pół litra?

- Co najmniej! Bardziej niż na książce na temat "Olina" zależy mi jednak na książce o wyzwaniach dla lewicy. Zawsze brakowało mi też uznania za moje moralne podejście... Zawsze je miałem. Ale gdzież teraz moralność?!

- Cieszy się pan jednak uznaniem. Jako jedna z niewielu postaci dawnej lewicy. Ma pan sympatię społeczną po swojej stronie.

- Szedłem z ludu, nie byłem tworem ideologii. Nie przeczytałem tych ich dzieł, więc umysł miałem nieskażony. I kształtowałem obraz świata i ludzi na podstawie lepszych lektur.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail