Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Walczak: Ostrożniej z tym Macronem

2017-05-09 7:00

Kiedy dzielni Francuzi odparli już atak prawicowego populizmu w osobie Marine Le Pen, trzeźwiej można spojrzeć na zwycięzcę francuskich wyborów Emmanuela Macrona. Daleki jestem od entuzjazmu, jaki zapanował wśród wielu komentatorów, uznających, że świat znów udało się uratować przed antyunijnym politykiem i Polska może czuć się bezpieczniej.

Po pierwsze, Macron to może nowa twarz w polityce francuskiej, ale myśli dokładnie tak samo jak cały francuski establishment. Nic dziwnego, skończył tę samą kuźnię kadr - École nationale d'administration - z której wywodzi się cała kasta francuskiej polityki (w tym trzech jego poprzedników na stanowisku prezydenta V republiki, kilku premierów i śmietanka wielkiego biznesu). Jak wynika z zapowiedzi samego Macrona, jedną z pierwszych rzeczy, którymi będzie chciał się zająć, będzie liberalizacja rynku pracy. Ma to przywrócić konkurencyjność francuskiej gospodarce i rozładować społeczne napięcia. Problem polega jednak na tym, że zamiast leczyć pacjenta, chce mu podać tę samą truciznę, która go wykańcza. Poparcie dla madame Le Pen w dużej mierze rodzi się bowiem wśród ludzi, którzy wskutek (neo)liberalnej rewolucji gospodarczej utracili stabilizację życiową. Ich frustracja, przeradzająca się w radykalizm, to woda na młyn Le Pen. Liberalizacja rynku pracy to mniej stabilności i więcej wyborców dla liderki Frontu Narodowego, a w konsekwencji prosta droga, by za pięć lat to ona wprowadziła się do Pałacu Elizejskiego. Populizm nie zginął - on dopiero nadchodzi.

Również z punktu widzenia Polski Macron jako prezydent nie przedstawia się zbyt obiecująco. Może sobie porównywać Kaczyńskiego do Putina i straszyć rząd sankcjami, ale to czysta retoryka, z której nic nie wynika. Za to w praktyce chce przemodelować UE tak, by na jej funkcjonowaniu kosztem biedniejszych krajów gospodarczo zyskiwały jej najsilniejsze państwa. Unia wielu prędkości to w praktyce pomysł, by państwa tzw. nowej UE nadal były kolonialnym rynkiem zbytu dla zachodniego kapitału, a nie miejscem, do którego ten kapitał wędruje. I tu łatwo będzie znaleźć sojuszników, którzy nie są zadowoleni z faktu, że obiektywnie skandalicznie tania i coraz wydajniejsza siła robocza, której nie chroni kodeks pracy, w krajach takich jak Polska pozbawia miejsc pracy ludzi na Zachodzie. Kolejne rządy chwaliły się tym wśród zagranicznych inwestorów, więc trudno udawać, że Polska nie stosuje dumpingu społecznego, co sprawia, że staje się teraz czarnym ludem Unii i doskonałym argumentem, by wypchnąć nasz kraj na dalekie peryferie rodzącej się na nowo Wspólnoty.

Zobacz także: Wiesław Gałązka: Facet z jajami nie robi tak jak Petru