Wiktor Świetlik w "Super Expressie": Erotomani gawędziarze

2014-06-12 4:00

Świat się zmienia, ale erotomani gawędziarze są zawsze tacy sami. Każdy dowcip musi być na temat, każdy tekst rzucony znajomym kobietom z podtekstem, a historie życiowe pełne podbojów. Do tego przechwałki: "tej nie przepuszczę, tamta jest już moja", a potem od nowa przechwałki.

Nie jest żadnym odkryciem, że duża część z tych werbalnych Casanowów to po prostu impotenci albo przynajmniej ludzie z problemami tego rodzaju. Jak pisał Jan Sztaudynger o roślinkach "najgorsze z upokorzeń, kiedy nawala korzeń". Kiedy nawala, to niektórzy, zamiast iść do doktora, rekompensują sobie to gawędziarstwem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy korzeń zaczyna nawalać całemu państwu, a władza nie leczy, ale udaje, że wszystko jest OK.

Kilka lat temu Donald Tusk wypowiadał wojnę handlarzom dopalaczy, czyli półlegalnych wtedy narkotyków. Ależ było groźnie. To nadymanie, "będziemy brutalni", "posuniemy się do granic prawa", "przetniemy raz na zawsze". Chyba żaden z kajzerów wysyłających swoje wojska na podbój Europy nie wygadał tylu pogróżek naraz. I co? Minęły 4 lata i jak czytam w "Dzienniku Gazecie Prawnej", dopalacze mają się jak najlepiej. Zatruwa się nimi trzy razy więcej osób niż trzy lata temu. Cóż, nie wiem, czy problem dopalaczy w ogóle jest do końca rozwiązywalny, bo na głupotę ludzką aspiryna nie działa, ale po co było to całe napinanie?

Z takimi sytuacjami mamy do czynienia bez przerwy. Gawędziarstwo erotomaństwo to specjalność polskiej polityki. Politycy PiS, partii, która w gruncie rzeczy dostała nie najgorszy wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego, z wyniku tego nie byli zadowoleni. Więc ogłosili, że wybory unieważnią. Oczywiście ich nie unieważnią, ale w ten sposób przyznali się do klęski, sami się pochwalili, że z korzeniem coś nie tego.

W tym tygodniu za rozwiązywanie kolejnego ważkiego problemu wzięły się media, społeczeństwo, politycy, wszyscy naraz. Otóż inaczej mądry dżentelmen przejechał się w nocy po stolicy z rzadka schodząc do prędkości poniżej dwustu, a następnie swoimi osiągami błysnął w Internecie. No i mamy czwarty dzień narodowej debaty o tym, czy dobudować jeszcze więcej fotoradarów, czy rekwirować samochody, czy też dawać prawo jazdy od 70. roku życia i za zgodą obojga rodziców. Tyle tylko, że każdy, kto mieszka w dużym mieście w pobliżu większej arterii, wie, że nocne wyścigi, najczęściej motocyklowe, to codzienność od lat. Różnica jest tylko taka, że dotychczasowi dawcy nerek nie dbali aż tak bardzo o swoją popularność jak dziarski pan Żaba, którego Bóg obdarzył pustą dziurą zamiast mózgu. I co? Czy politycy i koledzy dziennikarze o tym wcześniej nie wiedzieli? Gdzie są policja i straż miejska w czasie, kiedy trwają nocne wyścigi? Odczytują wskazania fotoradarów albo odsypiają całodzienne wypisywanie mandatów za złe parkowanie. I jak wszyscy, chętnie ględzą o tym co to nie oni i co oni teraz zmienią. Gawędzić potrafi w końcu każdy, szczególnie ci, którzy nie potrafią nic innego.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Zobacz: Wiktor Świetlik: Święto hipokryzji