Małgorzata Bojanowska: Przez Pruszków przeszło 650 tys. warszawiaków

2013-08-02 4:00

Z ruin walczącej Warszawy wypędzeni mieszkańcy trafiali do podwarszawskiego obozu przejściowego Dulag 121.

"Super Express": - Kiedy z Warszawy jedzie się w stronę Łodzi, w Pruszkowie mija się dawne Zakłady Naprawy Taboru Kolejowego, które dziś stały się parkiem przemysłowym tego podwarszawskiego miasta. Łatwo przeoczyć, że na murze okalającym ten teren znajdują się wieże strażnicze i napis "Tędy przeszła Warszawa". Chodzi o obóz przejściowy Dulag 121. Czym był ten obóz?

Małgorzata Bojanowska: - Dulag 121 powstał na terenie warsztatów kolejowych w Pruszkowie 6 sierpnia 1944 r., gdy przestał obowiązywać rozkaz Hitlera wydany w chwili wybuchu Powstania Warszawskiego, nakazujący zabijanie wszystkich branych do niewoli warszawiaków, kobiety, dzieci, starców, chorych i rannych, wszystkich bez wyjątku.

>>> Bronisław Komorowski: Powstanie - wyraz solidarności

- Jakie względy kierowały Niemcami przy utworzeniu obozu?

- Generał von den Bach, kierujący pacyfikacją Warszawy, założył go, widząc skuteczność wojsk niemieckich walczących z Powstańcami. Masowe mordy, rabunki, gwałty dokonywane na ludności cywilnej Woli w ogromnym stopniu absorbowały oddziały niemieckie skierowane do walki z Powstaniem. Kierowały nim również względy ekonomiczne.

- Jak w praktyce wyglądała operacja spędzenia warszawiaków do Pruszkowa?

- Wzięci do niewoli i wypędzeni z walczącego miasta warszawiacy pędzeni byli piechotą z punktów zbornych w kościele św. Wojciecha, na Zieleniaku, na Dworcu Zachodnim lub transportowani pociągami podmiejskimi, często też węglarkami, koleją EKD. Od 7 sierpnia trafiali do prowizorycznie zorganizowanego obozu przejściowego tysiącami każdego dnia. Wszyscy trafiający do obozu przejściowego w Pruszkowie, a było ich w sumie ok. 650 tys., pozbawieni byli absolutnie wszystkiego. Byli w strasznym stanie fizycznym i psychicznym, wygłodzeni, często ranni, poparzeni, udręczeni tygodniami przeżytymi w piwnicach, rozdzieleni z bliskimi, niepewni swego losu. Dni spędzone w obozie Dulag 121, choć mogłoby się wydawać, że już łatwiejsze, były nadal walką o przetrwanie.

- Jakie warunki czekały na jeńców obozu?

- Teren obozu i jego dawne hale nie były przygotowane do przyjęcia ludzi - koszmarnie brudne, bez szyb w oknach, sanitariatów, wody. O posłaniach nie było oczywiście mowy. Kanały rewizyjne służące do naprawiania podwozi wagonów i lokomotyw służyły jako doły kloaczne. Maty słomiane, które w pewnym momencie się pojawiły jako miejsca do spania stały się siedliskiem różnego rodzaju robactwa i przyczyną dodatkowej udręki dla więźniów, a także źródłem chorób. Warunki bytowe były więc tragiczne. Ciągle brakowało pożywienia, wody, lekarstw i środków opatrunkowych. Niemcy na tym etapie wojny nie byli w stanie zapewnić niczego i tak naprawdę po prostu nie dbali o jeńców.

- W jaki sposób udało się ujść z życiem przetrzymywanym w obozie?

- Już 6 sierpnia komendant obozu za wyżywienie więźniów i opiekę sanitarną nad nimi uczynił odpowiedzialną Radę Główną Opiekuńczą, której na terenie Pruszkowa i okolic przewodniczył ks. kan. Edward Tyszka. We wszystkich okolicznych parafiach ogłoszono apel o niesienie pomocy wypędzonym z powstańczego miasta warszawiakom. Do obozu przywożono nie tylko lekarstwa i żywność, o które było tak trudno wszystkim w piątym roku okupacji, ale wszystko, co mogło się przydać wypędzonym: koce, miski, kubki, ubrania. Miejscowi rolnicy wozami transportowali buraki, ziemniaki, pomidory, kapustę, chleb. Do pomocy przyłączyły się organizacje konspiracyjne, AK przekazała zapasy zgromadzone w związku z akcją "Burza" - tony mąki i ziemniaków, oddelegowała służby kobiece do pracy w kuchniach i sanitariatach stworzonych na terenie obozu.

- To zadziwiające, że do niemieckiego obozu mogła dotrzeć pomoc z zewnątrz.

- Obóz w Pruszkowie był jedynym obozem, na którego teren wchodzili polscy pracownicy, sanitariuszki, lekarze, pracownicy kuchni, siostry zakonne, księża. W historii pacyfikacji powstańczej Warszawy i jej okolic Dulag 121 zapisał się więc nie tylko skalą niemieckiego przedsięwzięcia i zbrodni dokonanej na ludności cywilnej, ale także skalą niesionej ludziom pozbawionym wszystkiego i niepewnym swych losów pomocy, bezinteresownej pomocy udzielonej przez pruszkowian i mieszkańców okolicznych miejscowości, świadczącej o wielkiej solidarności wobec Powstania.

- Solidarność objawiała się także w postaci pomocy w ucieczkach...

- Ponieważ na przepustkach, które wydawano osobom wchodzącym do obozu, nie było przez dłuższy czas fotografii, dawało to możliwość wyprowadzania więźniów z obozu przy użyciu tych przepustek. Nie było to oczywiście bezpieczne, ale ludzie ryzykowali. Było zresztą wiele innych sposobów na wyprowadzanie więźniów z obozu. Wywożono ich w workach po kartoflach, beczkach po kapuście, zwłaszcza Powstańców, często rannych, zagrożonych wywózką do obozów koncentracyjnych, wyprowadzano w nielegalnie wnoszonych na sobie dodatkowych habitach, fartuchach pielęgniarskich i sutannach. Legalnymi i nielegalnymi metodami udało się wyprowadzić z obozu Dulag 121 ok. 100 tys. osób.

- Dokąd po pobycie w Dulag 121 trafiali przetrzymywani jeńcy?

- Więźniowie przebywali tu od 1 dnia do dwóch tygodni. Czekali nie wiedząc, co ich czeka. Po brutalnie prowadzonej segregacji, podczas której rozdzielano rodziny, oddzielano chorych, rannych i starców od ich opiekunów, tych, którzy kwalifikowali się do ciężkiej pracy, wysyłano do Rzeszy do obozów pracy i bombardowanych fabryk niemieckich. Na roboty trafiło 150 tys. osób. Z kolei podejrzanych o udział w Powstaniu Warszawskim wywożono do obozów koncentracyjnych. Taki los spotkał ok. 60 tys. osób. 350 tys. osób niezdolnych do ciężkiej i wydajnej pracy, a więc kobiet z małymi dziećmi, starców i chorych, rozsyłano transportami kolejowymi - w zatłoczonych, odkrytych wagonach - po Generalnej Guberni. Ilu tu zmarło bądź zginęło, ilu straciło życie w drodze do obozu lub podczas transportów z obozu nadal nie wiemy.

Małgorzata Bojanowska

Dyrektor Muzeum Dulag 121