Jan Maria Tomaszewski z Martą Kaczyńską

i

Autor: Kurnikowski Jan Maria Tomaszewski z Martą Kaczyńską na Festiwalu Filmowym w Gdyni

Jan Maria Tomaszewski: - Nie żyłem w cieniu ojca, nie żyję w cieniu brata

2018-06-25 10:14

Jan Maria Tomaszewski, doradca zarządu TVP, brat cioteczny Jarosława Kaczyńskiego, o ratowaniu i odnowie Teatru Telewizji TVP, kulturze wysokiej i niskiej, Uchu Prezesa, "siemandero" i pożyczaniu "20 zł na fajki"

– Jacek Kurski blokował?
– Nie. Kurskiego udało się przekonać nawet do stworzenia odrębnej dyrekcji, żeby do teatru nikt się nie wtrącał. Ale zaczęło się z różnych stron to gadanie o słupkach oglądalności itd. I stworzyliśmy autonomiczną wyspę w TVP. Na czele stoi fachowiec, teatrolog Ewa Miles-Lacroix. Ja jestem grafikiem, malarzem, architektem wnętrz. I nie wtrącam się jej, tylko wspieram. I udało się!
– To znaczy?
– Widownia sztuk Teatru Telewizji, nawet przy obecnej wielości kanałów i fragmentaryzacji mediów, to co najmniej 600 tys. widzów. Są sztuki, które ogląda i ponad 1,3 mln. Który teatr na świecie zbiera taką widownię? To piękna tradycja, którą należało ratować. Zaczęliśmy od dwóch premier, a mamy ambicję robić cztery premiery miesięcznie. Robimy i klasykę, i współczesność, w tym nowe rzeczy. Prawdopodobnie od stycznia drugą scenę, Teatr Sensacji.
– „Kobra”.
– Tak, pod starym szyldem, w czwartki. I chcemy też podniesienia Teatru TV dla dzieci do pasma niedzielnego. Ze względu na edukację kulturalną to szalenie ważne. Dodatkowym atutem jest to, że Teatr Telewizji to azyl dla aktorów. I u mnie nie ma gadania o polityce, z jednej i drugiej strony.
– Polska jest tak rozpolitykowana, że w to wielu może nie uwierzyć.
– Nie ma! Polityka won z teatru do Sejmu.

– Nie usłyszał pan nigdy od aktora, że „u kuzyna Kaczyńskiego nie zagram” albo „w PiS-owskiej TVP nie zagram”?
– Aktorzy? Grają. To największa scena teatralna w Polsce. Nawet Olbrychski, choć wiadomo, co mówi o polityce. Zagrał świetną rolę w „Spiskowcach”. I ja nie mam pretensji do aktorów o ich przesadzone reakcje. Mój profesor mawiał, że artyści muszą być wrażliwcami i histerykami.
– Krystyna Janda też zagra?
Ona już przestała być aktorką, stała się politykiem. Nie wiem po co. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby Franciszek Pieczka wygadywał coś o polityce?
– Pański ojciec był wybitnym grafikiem i malarzem. Nie ciążyło na panu najpierw odium „syna sławnego ojca”, a później „kuzyna Jarosława Kaczyńskiego”?
– Piszą „kuzyn”, a to mój brat cioteczny. I nigdy nie żyłem w cieniu sławnego ojca. Robiłem swoje i mieszkałem za granicą przez 25 lat. Pracownia graficzna i konserwacji zabytków, którą prowadziłem z żoną, była w pierwszej dziesiątce pracowni w Austrii. Wszystko zawdzięczaliśmy sobie. A Jarek? To były dwa różne światy. Kiedy studiowaliśmy, ja szedłem na lewo do ASP, on na prawo na UW. Na dobrą sprawę nie wiedział i nie wie, co ja robię.
– Nie wierzę.
– Naprawdę! Nie wiedział, że byłem w telewizji. Kiedy po śmierci ojca mama została sama, wróciliśmy do Polski i do telewizji trafiłem chyba za czasów Niny Terentiew. Jarek robi politykę, ja robię swoje. Kiedy się spotykamy, nie rozmawiamy o polityce.

– Jest pan jedną z niewielu osób, która funkcjonując w przestrzeni publicznej, jest bardziej znana z postaci odgrywanej w „Uchu Prezesa” niż na żywo.
– Nawet nie wiedziałem.
– Pojawia się tam wyluzowany kuzyn Kaczyńskiego, którzy wita się: „siemandero”…
– Nidy takiego słowa nie użyłem (śmiech).
– I po wizycie wyciąga od wszystkich dwie dychy „na fajki”.
– Ja nawet nie palę papierosów. Wiem, wiem. Ten facet chodzi w kurtce, a ja zawsze noszę marynarki. Zrobiłem sobie zdjęcie z dziewczyną, która tam gra moją przyjaciółkę.
– Lewicowe sztuki u Tomaszewskiego w TVP będą?
– Będą. Muszą jednak być dobre, a nie szokowaniem dla szokowania. Znam to z ASP. Jak ktoś nie potrafił malować, to robił „instalację artystyczną”, bo to każdy głupi potrafi. I podobnie jest z niektórymi inscenizacjami. Np. nagość powinna być uzasadniona. Jak to powiedział jeden ze znanych aktorów, po co biegać z gołymi f… tym bardziej, kiedy nie zawsze jest się czym pochwalić? Mówią, że czasy się zmieniły…
– Nie zmieniły się?
Otóż nie. Zmieniło się coś innego. Przed wojną mieliśmy sporą grupę inteligencji i prawdziwych elit. Wojna przyniosła ogromne straty. A kultura jest rzeczą elitarną. Nawet tą masową ktoś musi się zajmować. To wszystko było mocno zaniedbane i po tym z elitami zaczął się kłopot.
– Dlaczego?
– Po wojnie została część przedwojennej elity na czele z baronem Waldorffem. Od połowy lat 50. teatry działały świetnie, były w nich tłumy. Ta inteligencja zaczęła wymierać w latach 70. Słonimski, Szancer itd. Podobnie było z Teatrem Telewizji. Kiedy w latach 50. i 60. puszczano teatr w TVP, to główny energetyk dzwonił do elektrowni, by wzmocnić moc! To, czym zastępował ich komunizm, trudno inteligencją nazwać. Ludzie kontynuujący tradycję starej inteligencji zaczęli być zastępowani przez nowych. Znaleźli się na marginesie. I to po 1989 r. nawet się pogłębiło.
- Sołżenicyn pisał o tzw. obrazowanszczinie, czyli grupie ludzi formalnie wykształconych, ale z wiedzą powierzchowną.
Jak ktoś kiedyś to przetłumaczył, o „wykształciuchach”. Dziś mamy dwa nurty elit. Ten zmarginalizowany, tradycyjny, nawiązujący do właściwej inteligencji. I drugi, ten nowy, dziwna mieszanina różnych przeświadczeń. Nie chcę się tym jednak zajmować, niech robią to socjologowie i historycy. Powiem tylko jedno – zazdroszczę wiedeńczykom! Co krok galeria, teatr, opera. I to żyje! A w Warszawie? Same banki. Co krok to bank i „kultura gumy do żucia”. U mnie, na Saskiej Kępie, wszędzie na chodnikach białe placki. Mam nadzieję, że Teatr Telewizji przyłoży rękę do tego, że to za ileś lat się zmieni. Już się zmienia.
– Jak?
– Byłem nie tak dawno w Sopocie. I przy jakimś stoliku, przy kawie, zamiast mówić o polityce, ludzie rozmawiali o Teatrze Telewizji! Tak jak za dawnych czasów.
Rozmawiał Mirosław Skowron