Rafał Woś

i

Autor: Super Express

Rafał Woś: Wojna kulturowa to szkodliwa bzdura

2020-09-22 7:00

Gdy słyszę "wojna kulturowa" to mam wrażenie, że ktoś próbuje mnie oszukać. Albo przynajmniej zmanipulować odwracając uwagę od spraw dla ludzi naprawdę istotnych. Po co domagać się sprawiedliwych podatków albo godnych mieszkań dostępnych dla każdego po godziwej cenie? Po co odbudowywać zaorane po 1989 roku rodzime fabryki i obronić je przed atakami zagranicznego kapitału?

Po co wskrzeszać transport publiczny na prowincji? Po co walczyć z przemocą w miejscu pracy i antypracowniczą logiką zatrudnienia a'la Uber? Po co się tym wszystkim kłopotać? To takie męczące, trudne i żmudne. Po cóż to robić, gdy można rzucić się w wir świętej wojny kulturowej? Tam wszystko jest takie proste.

Niestety o wojnie kulturowej słyszę coraz częściej. Toczyć ją chcą i aktywistka Margot, i wicepremier Jadwiga Emilewicz. Jak ryba w wodzie czują się w niej liczni politycy Konfederacji oraz spora część Lewicy. Na hasło „wojna kulturowa” świecą się oczy redaktorów opiniotwórczych mediów i zapala się niejednen polski duchowny.

Wojną kulturową żyją też social media. To obniża jej koszty niemal do zera. Starczy zrobić sobie odpowiednią nakładkę na profilowe zdjęcie i już gotowe! Oto uczestniczymy w wielkim cywilizacyjnym starciu dobra ze złem. Oczywiście dobro jest po naszej stronie. A to tamci brutalnie atakują i bezczelnie się rozpychają. A my? My oczywiście stajemy po stronie słabych i uciśnionych. Bo przecież dokładnie tak samo myślą obie strony tej kulturowej batalii. Tylko, że jedni uważają, iż uciśnione są mniejszości seksualne albo ateisci. Inni zaś w roli ciemiężonej mniejszości widzą ludzi wierzących albo zwolenników tradycyjnego modelu rodziny. Obie strony gotowe są nas przekonywać, że tamci już przygotowali dla nich stosy i gilotyny.

Dochodzenie, kto się myli jest bezcelowe. Mylą się i jedni, i drudzy. Warto dostrzec coś innego. Istnieje wiele silnych grup interesu, które chcą, by front kulturowy płonął bez ustanku. Tak, by spór polityczny odbywał się gdzieś w ideologicznej nadbudowie. Z dala od ich realnych interesów. Dokładnie po to, by w temacie redystrybucji społecznego szacunku, narodowego bogactwa i prestiżu nie zmieniało się nic. Albo bardzo niewiele. Dobrze przypominać szermierzom wojny kulturowej, że ich walka leży głównie w interesie tych właśnie grup.