Bydlak zakatował Szymusia

2009-01-05 8:00

Gehenna Szymusia (1,5 roku) trwała miesiące. Konkubent matki połamał mu nogę i rękę, a w ataku furii zabił chłopca. Nikt nie pomógł malcowi. Dopilnujemy, aby ukarać wszystkich winnych tej zbrodni.

Boże, dlaczego pozwoliłeś zabić to maleństwo?! Dlaczego nie powstrzymałeś tego potwora przed znęcaniem się nad dzieckiem?! Szymuś R. (1,5 roku) wiele miesięcy był katowany przez konkubenta matki. Nikogo nie zdziwiło, gdy dziecko w październiku trafiło do lekarza ze złamaną rączką, a miesiąc później miało złamaną nóżkę. Nikt nie zadał sobie pytania, skąd te sińce na jego malutkim ciałku... Aż w końcu doszło do bestialskiego mordu. Tomasz M. (22 l.), łysy osiłek z Elbląga (woj. warmińsko-mazurskie), z całej siły uderzył chłopca w brzuszek, bo... maluszek nie chciał jeść! Szymuś z pękniętą wątrobą wykrwawił się na śmierć w ramionach matki!

- Byłam w drugim pokoju. Tomasz miał nakarmić Szymusia. Zaniósł mu mleczko - opowiada Marieta Mejka (23 l.), matka zamordowanego chłopca. - Nie słyszałam ani płaczu, ani uderzenia - zarzeka się i twierdzi, że kiedy ona zajmowała się pracami domowymi, zwyrodnialec dostał prawdziwego szału. Szymuś nie chciał jeść tego, co mu przyniósł. Bydlak ośmielony swoją dotychczasową bezkarnością nie zastanawiał się nawet. Uderzył chłopca w głowę. Gdy to nie poskutkowało, wymierzył Szymonkowi potężne uderzenie pięścią w brzuch. Chłopiec tylko głucho jęknął i stracił przytomność.

Młody osiłek spojrzał obojętnie na konające dziecko. Słabi zawsze budzili w nim pogardę. Marzył o gangsterskiej karierze. Tymczasem sam był pośmiewiskiem półświatka. Im głośniej wyśmiewali się z niego inni, tym chętniej wyładowywał się na dziecku swej kochanki.

- Gdy wyszedł z domu, ja poszłam zajrzeć do synka - wspomina matka. Jak twierdzi, na początku niczego nie zauważyła. Dopiero po dwóch godzinach zobaczyła, że dziecko nie oddycha. Wtedy dopiero wezwała pogotowie. Było już jednak zbyt późno. Od uderzenia w brzuch maluszkowi pękła wątroba. Niewinne dziecko wykrwawiło się na śmierć. Lekarze byli bezradni.

Szymuś nie zaznał nigdy ojcowskiej miłości. Jego biologiczny ojciec, Dariusz R. (24 l.), był uwikłany w ciemne interesy i siedzi w więzieniu. Trafił tam za posiadanie narkotyków. Szymuś miał roczek, gdy matka przyprowadziła do domu Tomasza M. Od tamtego czasu chłopiec przeżywał prawdziwą gehennę. Pod koniec października miał złamaną rączkę. Miesiąc później nóżkę. Ale wszyscy udawali, że nic się nie stało. Tomasz M. tłumaczył, że chłopiec a to upadł, a to spadł z łóżeczka. Ani lekarze, ani sąsiedzi, ani nikt z opieki społecznej nie zainteresował się prawdziwymi powodami cierpień chłopca.

- Ten bydlak tłumaczył mi, że to były wypadki. Jak byłam przy synku, to nigdy nawet na niego głośniej nie krzyknął. Naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje - przekonuje Marieta Mejka. Bezlitosny oprawca Tomasz M. został aresztowany. Prokurator postawił mu zarzut pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Grozi za to tylko 12 lat więzienia. Jakaż to śmiesznie niska kara za tak potworne cierpienia...

Obok tej odrażającej zbrodni nikt nie może przejść obojętnie. Trzeba z całą surowością ukarać bydlaka Tomasza M., który do końca swych dni powinien gnić w więzieniu. Ale nie tylko on zasługuje na karę. Odpowiedzialność powinni ponieść ci wszyscy, których obowiązkiem jest troska o rodziny patologiczne. Ci, którzy mieli obowiązek monitorować sytuację w domu Szymusia i wyrwać go z tego piekła.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki