Podczas nielicznych publicznych wystąpień na temat dyrektywy pani komisarz dowiodła wielokrotnie, że mamy do czynienia z rzadkiej próby hucpą. Po pierwsze - nie była w stanie w żaden sposób dowieść, że istnieje jakikolwiek związek pomiędzy ograniczeniami nakładanymi na legalnych i praworządnych posiadaczy broni a działalnością terrorystów. Każdy, kto interesuje się tematem, wie, że do tych ostatnich nielegalna broń płynie szerokim strumieniem z Bałkanów, a Bruksela nie jest w stanie nic na to poradzić. Po drugie - nie potrafiła przedstawić żadnego trzymającego się kupy uzasadnienia dla nowych przepisów. Nie ma go zresztą także w projekcie dyrektywy. Próżno szukać tam również śladu analizy jej wpływu na bezpieczeństwo, przemysł zbrojeniowy czy zagrożenie terrorystyczne. Po trzecie - Elżbieta Bieńkowska wykazała, że nie ma pojęcia o podstawach z dziedziny, którą chce regulować. Nie odróżnia broni automatycznej od samopowtarzalnej, a chcąc regulować pojemność magazynków, nie wie, ile mogą pomieścić naboi.
Gdyby dyrektywa została uchwalona w postaci takiej, jak początkowo chciała Bieńkowska, oznaczałaby w praktyce rozbrojenie Europejczyków posiadających broń zgodnie z prawem. Szczęśliwie pod wpływem nacisków i dyskusji regulacje udało się złagodzić. Mimo to warto odnotować, że za tym idiotycznym przepisem zagłosowała w PE cała delegacja PSL i niemal cała delegacja Platformy Obywatelskiej, z takimi tuzami intelektu na czele jak Róża Thun czy Julia Pitera. Za był oczywiście także Michał Boni, który przed terrorystami broni się "ostrymi rezolucjami". Przeciwko byli Adam Szejnfeld z PO, wszyscy europosłowie z PiS, Partii Wolność, Kongresu Nowej Prawicy i co ciekawe z SLD (prócz Bogusława Liberadzkiego). I tę listę nazwisk, z samą Bieńkowską na czele, warto zapamiętać. Niech Polacy wiedzą, kto chce ich rozbroić.
Zobacz: Domański: Wzrośnie bezrobocie, będą napięcia społeczne w Polsce