Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: I bez PiS z demokracją w Polsce byłoby krucho

2016-03-13 17:40

Słowo demokracja nie schodzi ostatnio polskim politykom z ust. Jedni uważają, że się w Polsce skończyła, ponieważ PiS wybił jej zęby swoim majstrowaniem przy Trybunale Konstytucyjnym. PiS z kolei uważa, że wszystko z demokracją jest w porządku. W końcu policja nie pacyfikuje antyrządowych demonstracji. Każda ze stron ma trochę racji, ale co do ogólnej sytuacji nie ma jej żadna z nich.

Owszem, opozycja słusznie zauważa, że łamanie procedur demokratycznych i rozbrajanie instytucji przez PiS szkodzi demokracji. Nie jest jednak tak, że ten model państwa ogranicza się jedynie do procedur i instytucji.  Tak samo jak nie sprowadza się wyłącznie do tego, że rządzący nie stosują przemocy wobec swoich adwersarzy.

Zachodnia wersja demokracji, która jest dla nas punktem odniesienia, oczywiście, niejedno ma imię. Bazą dla wszystkich liberalnych demokracji są elementy wskazywane zarówno przez opozycję, jak i władzę. To z jednej strony szacunek rządzących do instytucji i prawa oraz uznanie swoich ograniczeń w ramach podziału władzy. Z drugiej zaś wolność słowa i zgromadzeń. Zawężenie pojmowania demokracji wyłącznie do tych kwestii jest jednak jak uznanie, że dom to jedynie fundamenty. A przecież do tego dochodzi przynajmniej jedna kondygnacja i wystrój wnętrza. Podobnie jest z demokracją.

Najnowszy wskaźnik demokracji publikowany przez związany z tygodnikiem „The Economist” Economist Intelligence Unit podpowiada, co stanowi o tym, czy dane państwo jest modelową demokracją czy nie. W czołówce rankingu znajdziemy takie państwa jak Norwegia, Islandia, Szwecja, Nowa Zelandia czy Dania. Wszystkie te państwa w tej czy innej formie przyjęły model państwa opiekuńczego, który zakłada m.in. silną redystrybucję bogactwa, wsparcie państwa dla obywateli i prospołeczne regulacje w gospodarce. Dzięki temu łagodzą one skutki wpisanych w kapitalizm nierówności społecznych, które, jak wielokrotnie dowodziła historia, są największym zagrożeniem dla demokracji. Obywatele nie tylko są mniej podatni na wpływy radykalnych polityków, ale także mają czas interesować się tym, co dzieję się wokół nich. Jeśli nie trzeba nieustannie martwić się o swój byt, można zaangażować się w życie społeczne. Partycypacja obywateli w rządzeniu państwem oraz poczucie, że ich interesy są reprezentowane przez klasę polityczną sprzyjają umacnianiu się demokracji.

Polska, która jest w rankingu 48, za Bułgarią, Timorem Wschodnim czy Trynidadem i Tobago, nie znalazła się tak nisko wyłącznie ze względu na działania PiS (choć to głównie przez nie w porównaniu do ubiegłego roku spadła o kilka pozycji). Kolejne ekipy rządowe dzielnie na tę pozycję pracowały. Wykluczenie ekonomiczne, a co za tym idzie polityczne, sprawia, że Polacy nie mają wpływu na to, co się w naszym kraju dzieje. Klasa polityczna od prawa do lewa, przyjmując za dogmat neoliberalny model ekonomiczny, reprezentowała niemal zawsze interesy biznesu, nie obywateli.

A przecież, jak dowodzi choćby niemiecki politolog Wolfgang Merkel, kapitalizm i demokracja nie zawsze idą w parze, bo rządzi nimi inna logika – z jednej strony dbałość o indywidualny zysk za wszelką cenę, z drugiej dobro wspólne. Co więcej, demokracja bez kapitalizmu raczej nie ma szans istnieć, ale kapitalizm bez demokracji radzi sobie wyśmienicie. Dlatego Merkel przekonuje, iż tylko kapitalizm regulowany, znany na Zachodzie z okresu powojennego czy bardziej współcześnie z krajów skandynawskich, może obronić demokrację przed negatywnym wpływem partykularnych interesów kosztem interesów zbiorowości. Uznanie tych drugich za nadrzędne, tworzy modelową demokrację. A Polsce jest do niej równie daleko zarówno wtedy, gdy policja nie pałuje ludzi na ulicach, jak i wtedy, kiedy nikt nie paraliżuje prac Trybunału Konstytucyjnego.