Paweł, kiedyś się spotkamy

i

Autor: se.pl

Jestem przy Tobie, Paweł. Kiedyś się spotkamy. Rozmowa z bratem zamordowanego prezydenta [TYLKO w SE]

2019-01-17 4:41

Piotr Adamowicz (58 l.), brat prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza (+ 53 l.), całą noc czuwał przy jego szpitalnym łóżku. Ze łzami w oczach modlił się o jego przeżycie, choć przeczuwał, że śmierć może nadejść w każdej chwili. - Jestem przy Tobie, Paweł – wypowiadał w myślach do nieprzytomnego brata. Dziś wierzy, że kiedyś znów uścisną sobie dłoń. - Kiedyś się spotkamy, na pewno… - mówi nam Piotr Adamowicz.

Piotr Adamowicz opowiedział „Super Expressowi” o ostatnich chwilach spędzonych w szpitalu przy prezydencie Gdańska, który walczył o życie po tym, jak nożownik zaatakował go dźgając w serce, brzuch i przeponę. - Przyjechaliśmy razem z żoną do szpitala, jak tylko się dowiedzieliśmy o tragedii. Wiedzieliśmy, że jest źle, ale nie sądziliśmy, że jest aż tak źle – mówi nam pan Piotr. I dodaje, że po pięciogodzinnej operacji brata, czuwał przy nim i modlił się. - Jestem przy Tobie – powtarzałem do niego w myślach.

Przeczuwał, że śmierć Pawła jest blisko

W pewnym momencie serce prezydenta przestało bić i potrzebne było podłączenie do specjalnych aparatur podtrzymujących serce i oddychanie. - W sumie były trzy rany, cios w okolice serca, cios w przeponę i jamę brzuszną. Jeden z operujących stwierdził, że tego typu obrażenia spotyka się w wyniku działań wojennych… - opowiada Adamowicz. Przeczuwał, że może nadejść najgorsze. - Ostatnie chwile spędziliśmy na ojomie. Tam jest taki pokój dla rodzin. Był z nami proboszcz z Bazyliki Mariackiej ks. Ireneusz Bradtke, który udzielił rozgrzeszenia i ostatniego namaszczenia Pawłowi. I przebywał z nami całą noc.

Zostały mu minuty życia

- Rano w poniedziałek, między godz. 8 a 9, odbyłem szczerą rozmowę z kierownikiem oddziału, której konkluzją było to, że Pawłowi zostały minuty, może godziny – dodaje brat zmarłego prezydenta, który dziękuje lekarzom i pielęgniarkom za ich pracę. - Robili wszystko, co było możliwe, by uratować Pawła. Niestety, bardzo duży ubytek krwi, duże niedotlenienie mózgu i wiele obrażeń spowodowały finał, jaki niestety nastąpił – nie kryje łez pan Piotr. I nawet nie chce myśleć o tym, co by się mogło zdarzyć, gdyby na scenie WOŚP był razem z córką. - Od dwóch lat Paweł chodził na kwestę z córką i podejrzewam, że gdyby była teraz w Gdańsku to poszłaby razem z nim na WOŚP. A wtedy można sobie wyobrazić, że ta tragedia mogłaby mieć jeszcze większy wymiar… - zaznacza.

Zło przyszło i do nas

Piotr Adamowicz wierzy, że kiedyś znów porozmawia z bratem. - Kiedyś się spotkamy… - dodaje wyraźnie wzruszony. - Widywaliśmy się z bratem na wszystkich uroczystościach, spotkania w czasie świąt odbywały się u nas, a w czasie Wszystkich Świętych widzieliśmy się zawsze rodziną na cmentarzach. Byliśmy blisko z bratem – dodaje Adamowicz. Jak zaznacza, na razie nie chce nikogo obwiniać za całą tragedię, jaka rozegrała się w niedzielny wieczór. - Wierzę, że wszystko porządnie wyjaśni prokuratura. Do niedzielnego wieczoru wydawało mi się, że tego typu rzeczy, jakie się rozegrały na scenie w Gdańsku, wydarzają się tylko w USA, czy Europie Zachodniej. Ale nie. Okazuje się, że to zło przyszło, niestety… - ubolewa na koniec pan Piotr.