Roland Jahn: Poznanie akt bezpieki to lekcja demokracji

2011-08-05 3:30

Przejrzystość życia publicznego jest fundamentem funkcjonowania normalnego państwa - mówi specjalnie dla "SE" Roland Jahn, dyrektor Urzędu ds. Akt Stasi.

"Super Express": - W Niemczech jest pan postrzegany jako człowiek, który uprawia polowanie na czarownice. Skąd te oskarżenia?

Roland Jahn: - Zdarza się, że to, co mówię, rozpoczyna kontrowersyjną debatę. Jest ona jednak potrzebna dla demokratycznego dialogu na temat sposobów rozliczenia się z przeszłością. Co ciekawe, w Bundestagu za objęciem przeze mnie stanowiska dyrektora Urzędu ds. Akt Stasi głosowało 93 proc. posłów ze wszystkich partii. Zawsze powtarzałem, że pragnę pojednania i pokojowego współistnienia w państwie.

- Zanim w marcu tego roku objął pan funkcję dyrektora Urzędu ds. Akt Stasi, był pan znany przede wszystkim jako jeden z czołowych enerdowskich opozycjonistów. Stasi nie spuszczała pana z oka. Jakie były pańskie wrażenia, kiedy już po zjednoczeniu Niemiec zobaczył pan swoje akta?

- Byłem niezwykle poruszony. Co prawda doskonale wiedziałem, że Stasi przez lata mnie inwigilowała, ale przeczytanie o tym wszystkim, spojrzenie na własne życie oczami bezpieki to dość dziwne doświadczenie.

- Były tam relacje ludzi, których nie podejrzewał pan o współpracę ze Stasi i dostarczanie donosów na pański temat?

- Zdarzyło się kilka takich przypadków.

- Zabolało?

- Zdrada zawsze boli. Chciałem jednak poznać ich motywację. Chciałem dowiedzieć się, czemu zawiedli moje zaufanie.

- Rozmowy z nimi były trudne?

- Z kilkoma z nich chciałem porozmawiać. Okazało się jednak, że oni nie chcieli rozmawiać ze mną. Nie chcieli się przyznać do zdrady. Nie było więc podstaw, żeby dalej utrzymywać wzajemne relacje.

- Chyba trudno przyznać się do czegoś takiego. Spojrzeć w oczy człowiekowi, któremu wbijało się nóż w plecy.

- Ale jednak można. Poznałem osoby, które donosiły na moich przyjaciół. Opowiedziały mi, jak do tego doszło. Wyraziły skruchę. Przyznały się do błędu. Takie podejście do sprawy jest dla mnie bardzo ważne i stanowi niezbędny warunek, żeby móc z nimi rozmawiać. Myślę, że ich refleksja jest sposobem na to, żeby pogodzić się z przeszłością.

- Pod koniec istnienia NRD około 270 tys. osób - jawnie lub tajnie - pracowało dla Stasi. Zawsze zastanawiało mnie to, jak w tak małym kraju tak wiele osób uległo systemowi.

- SED, partia rządząca w NRD, chciała stale umacniać swoją pozycję i zwracała się do organów bezpieczeństwa, aby te miały pod kontrolą wszystkich, którzy przejawiali dysydenckie zachowania. Im większe było odprężenie polityczne na arenie międzynarodowej, tym bardziej SED musiała zaostrzać kurs. Zresztą nie chodzi tylko o funkcjonariuszy bezpieki lub tajnych współpracowników. Ważne jest również to, jak wiele osób było biernych wobec rzeczywistości i w żaden sposób nie sprzeciwiało się porządkowi świata narzuconemu przez komunistów.

- Niemiecki film "Życie na podsłuchu" przedstawia agenta Stasi, który przejawia ludzkie odruchy i w gruncie rzeczy okazuje się dobrym człowiekiem. Jak pan ocenia takie podejście do sprawy?

- To tylko fikcja i twórcy filmu mają prawo stworzyć fabułę według swojego uznania. Na podstawie takiego jednego wyobrażenia o agencie Stasi trudno generalizować. Ale obraz ten bardzo dobrze przedstawia sposób, w jaki Stasi potrafiła manipulować ludźmi.

- Uważa pan agentów bezpieki za ofiary systemu, jak to często bywa w Polsce?

- Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek był zmuszany do zaciągnięcia się w szeregi Stasi. Każdy podejmował własne decyzje.

- Po upadku komunizmu jako dziennikarz tropił pan byłych agentów Stasi, którzy nadal zajmowali stanowiska w administracji publicznej. Państwo robiło za mało, żeby rozliczyć się z przeszłością?

- Nie tropiłem ich. Nigdy mnie takie podejście nie interesowało. Chciałem się po prostu dowiedzieć, co stało się z tymi ludźmi. Gdzie są teraz. Chciałem się od nich dowiedzieć, co się stało w NRD. W końcu, żeby inni zobaczyli, kto oficjalnie znajduje się u władzy. Chodziło mi o przejrzystość życia publicznego, którą uważam za niezwykle ważną dla funkcjonowania normalnego państwa.

- Jakie znaczenie ma rozliczanie się z przeszłością przez pryzmat akt tajnych służb?

- Myślę, że najważniejsze jest dokładne przyjrzenie się temu, co się stało i jak działała dyktatura. Trzeba więc nazwać rzeczy po imieniu i zrozumieć przeszłość, żeby uniknąć błędów w przyszłości. Dzięki temu możemy zobaczyć, czym naprawdę jest wolność i w ten sposób chronić ją i kształtować w najlepszy sposób. Tę wolność utrzymywały przy życiu ludzkie działania, a nie struktury czy instytucje. Poznanie akt Stasi to dobra lekcja demokracji.

- Lustracja w Niemczech zwolniła. Przyczyną było naruszenie interesów zachodnioniemieckiej klasy politycznej?

- Nie zgadzam się. Muszę również przyznać, że słowo lustracja niespecjalnie mi się podoba. Tu chodzi o przejrzystość. Tylko wówczas, gdy sprawcy przyznają się do odpowiedzialności i wyrażą skruchę, możemy wspólnie kształtować wolne demokratyczne społeczeństwo. W takim wypadku każdy zasługuje na drugą szansę.

- Niemiecki Federalny Sąd Administracyjny w 2004 r. zdecydował, że większość akt Stasi dotyczących Helmuta Kohla pozostanie niedostępna dla historyków i dziennikarzy. Sąd wziął pod uwagę interes publiczny?

- Otwierając akta ludzi, którzy byli śledzeni przez enerdowską tajną policję, kontynuowalibyśmy jej pracę. Jeśli chodzi o Helmuta Kohla, chciano wykorzystać nielegalnie nagrane rozmowy telefoniczne, żeby wyjaśnić zachodnioniemiecki problem polityczny, który dotyczył nielegalnego finansowania partii. Sąd ochronił więc prywatność byłego kanclerza Niemiec. Zgadzam się z tą decyzją.

- Czyli nie utajnia się dokumentów dotyczących polityków, żeby w nieuzasadniony sposób ich chronić?

- Publiczny interes nie zakłada prawa do wszystkiego, zwłaszcza informacji uzyskanych w sposób łamiący prawa człowieka. Takie dane muszą pozostać niedostępne dla osób postronnych, aby chronić prywatność zainteresowanych. Dotyczy to zarówno polityków, jak i osób prywatnych. Poza tym bardzo wiele informacji o Helmucie Kohlu jest dostępnych w archiwach.

Roland Jahn

Dyrektor Urzędu ds. Akt Stasi, dysydent w NRD