Bulwersująca sytuacja miała miejsce w miniony weekend. Wówczas mieszkanka Gdańska zadzwoniła do "Promyka" z prośbą o interwencję w sprawie przestraszonego kotka, którego znalazła w krzakach w okolicy Jasienia. Kobieta tłumaczyła, że kociak donośnie miauczał i był zdezorientowany. Pracownik schroniska początkowo nie chciał przyjechać, ale w końcu, po namowach, udało się go przekonać.
Następnego dnia, kobieta postanowiła sprawdzić, czy ze zwierzęciem wszystko jest w porządku. - Okazało się, że kotek nie dotarł do schroniska. Kierowca porzucił go dwie ulice dalej od miejsca znalezienia. Natychmiast poszliśmy szukać kociaka. Po około 40 minutach poszukiwań znaleźliśmy go martwego - opisuje pani Natasza.
Cały opis sytuacji można zobaczyć poniżej:
Dzwoniliśmy w tej sprawie do ogrodu zoologicznego w Gdańsku, który sprawuje pieczę nad "Promykiem", ale nikt nie chciał się podjąć skomentowania zachowania kierowcy schroniska. Dyrektor zoo ustosunkował się jednak do sytuacji na łamach "Dziennika Bałtyckiego" i zapewnił, że pracownik został dyscyplinarnie zwolniony z pracy.
Problem wydaje się jednak znacznie szerszy, a trójmiejskie schroniska rzeczywiście sygnalizują trudności z kierowcami, którzy na co dzień jeżdżą na interwencje. Brakuje nie tylko wakatów, ale i chętnych do wykonywania podobnej pracy. Osobnym problem jest duża ilość zgłoszeń, która sprawia, że nie do wszystkich zgłoszeń można wyjechać na czas.