Andrzej ROZPŁOCHOWSKI

i

Autor: IPN

Andrzej Rozpłochowski: Byłem dyżurnym antykomunistą i jestem nim nadal!

2020-09-11 10:10

W czasie zwanym karnawałem „Solidarności” był przedstawiany przez ludową władzę jako jastrząb nad jastrzębie. Antykomunista jakich mało. Tak jak Wałęsa jest symbolem porozumień zawartych w Gdańsku, tak on jest symbolem ostatniego porozumienia zrywu z 1980 r., zawartego 11 września Dąbrowie Górniczej, w Hucie „Katowice”. ANDRZEJ ROZPŁOCHOWSKI (70 l.) na okoliczność tej rocznicy dzieli się z nami osobistymi refleksjami.

„Super Express”: – W 2001 r. rozmawiając z Wojciechem Jaruzelskim usłyszałem skargi na Pana. Generał wspomniał o Rozpłochowskim, który mówił: „jak my uderzymy, to kremlowskie kuranty zagrają Mazurka Dąbrowskiego”. To smutne, że dyktator pamiętał o Panu, a teraz mało kto wie, że był Pan sygnatariuszem również nieco zapomnianego, czwartego porozumienia z władzą ludową, Porozumienia Katowickiego lub jak Pan woli – Dąbrowskiego.

Andrzej Rozpłochowski:– Jeżeli Jaruzelski po latach żalił się Panu na moje powiedzenie z roku 1981 o moskiewskich kurantach, to znaczy, że było ono bardzo celne i mocno komunistów bolało. I tych polskich i sowieckich. Cieszy mnie to, bo miało boleć i miało służyć budowaniu odwagi w dążeniu do zniesienia sowieckiej okupacji. Moje ówczesne wypowiedzi oddawały to, co w duszy mojej grało, a grało też w wielu innych polskich duszach. Przez lata zapomniane Porozumienie Dąbrowskie, przez komunistów nazwane myląco i przewrotnie katowickim, jest również bardzo ważnym, a nawet kluczowym kawałkiem historii dla narodzin „Solidarności”.

– Dlaczego Porozumienie Katowickie miałoby być takie ważne?

– Proszę, używajmy nazwy Porozumienie Dąbrowskie, bo ono miało miejsce w Dąbrowie Górniczej, nie w Katowicach. Przez całe lata do niedawna o tym porozumieniu się nie mówiło, bo propaganda komunistów PRL, a potem liberalno-lewicowej III RP nie chciała, aby Polacy wiedzieli, że to nie Lech Wałęsa wygrał wszystko w Gdańsku, ale zbuntowani hutnicy Huty „Katowice” w Zagłębiu Dąbrowskim uważanym przez czerwonych za swoją mekkę, wymogli na komunistycznej dyktaturze zawarcie z nimi jeszcze jednego porozumienia 11 września 1980. I to dopiero ono umożliwiło tworzenie przez wszystkich pracujących w kraju jednego ogólnokrajowego związku NSZZ „Solidarność". Mówiąc w skrócie, załatwiliśmy to uzyskaniem gwarancji, że realizacja Porozumienia Gdańskiego praktycznie dotyczy terenu całego kraju. Były i dalsze ważne zapisy. Takiej możliwości nie dawało samo z siebie Porozumienie Gdańskie. Nie mając odzewu z Gdańska, przystąpiliśmy do tworzenia NSZZ z tymczasową siedzibą w Hucie „Katowice” i 16 września 1980 r. jako pierwsi w kraju złożyliśmy wymagane dokumenty o jego rejestrację w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie. I dopiero wtedy, jakby w obawie o utratę inicjatywy społecznej, MKZ w Gdańsku nagle zaprosił do siebie kogo się dało z całego kraju zaraz na następny dzień, na 17 września. W związku z tym przyjechaliśmy do Gdańska prosto z Warszawy i walnie się przyczyniliśmy do utworzenia tego dnia NSZZ „Solidarność” w całej Polsce, ponieważ to był nasz cel od samego początku.

Prof. Antoni Dudek: "Solidarność" stała się zakładnikiem PiS-u [Super Raport]

– Był Pan dyżurnym antykomunistą w PRL. Coś mi się zdaje, że i dziś nadal nim jest…

– Tak, byłem nim i jestem, bo komunizm był i jest najbardziej zbrodniczym systemem politycznym w dziejach ludzkości i ciągle jest zmieniając barwy i akcenty największym zagrożeniem dla człowieka. W latach 80. nie chciałem Polski socjalistycznej i sojuszu z „bratnimi” państwami obozu „demokracji ludowej”. Chciałem Polski wolnej od komunizmu. I nie chcę, aby dzisiaj Polska była zdradzana i niszczona tak przez resztki komunizmu czerwonego, jak i przez jego nowe kolorowe oblicza

– Pan nie słuchał ani Kuronia, ani Wałęsy ani nikogo z tych, co to mówili, że z komuną trzeba się dogadywać, a nie ją rozwalać...

– Bo tak było. Znamy dzisiaj agenturalną przeszłość i szkodzącą Polsce teraźniejszość Wałęsy, a Jacek Kuroń ze stalinowskiego twórcy czerwonego harcerstwa po śmierci Stalina stał się nie żadnym antykomunistą, ale marksistowskim rewizjonistą wobec następnych budowniczych sowieckiego socjalizmu. Stanu wojennego nie wprowadzono po to, aby „Solidarność” zniszczyć, ale po to, by skasować antykomunistyczną opozycję, taką, która nie chciała i nie zamierzała iść na żadne układy z komuną. Poza tym mam swoją teorię na temat genezy sierpniowych strajków i tego, co się później działo.

– Jaką?

– Po 1989 r. ówczesny komunizm w Polsce się stracił, tylko komuniści na tym nie stracili. Uważam, że komuniści do 13 grudnia 1981 r. usiłowali Sierpień 80 ograniczyć jedynie do kontrolowanego przez siebie. Czas 16 miesięcy działalności „Solidarności” jednak pokazał, że okupacja sowiecka przegrywa i się wali, ponieważ stało się coś, czego komuna nie przewidywała; przemiany wolnościowe poparły miliony Polaków. Dlatego zrobiono stan wojenny, aby eliminować środowiska antykomunistyczne, a dawać fory ugodowo-agenturalnej tzw. opozycji konstruktywnej, z którą po prawie 8 latach zmagań podzielono się władzą przy „okrągłym” stole i tak zaczął się złowieszczy dla Polaków okres III RP. Jednak od pięciu lat władzę w Polsce przejęły środowiska patriotyczne i mamy czas odrabiania strat duchowych i materialnych, aczkolwiek w warunkach kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa.

– Musiał Pan w 1988 r. wyjechać do USA, potem dowiedzieć się, że żona była tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Do Polski wrócił w 2010 r. Mówił Pan wtedy w wywiadach, że w kościele już śpiewa „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”, choć to wolność chora i okrojona, nieumiejętnie przez polityków zagospodarowana. Przewartościował Pan już ten bilans?

– W roku 1988 podjąłem ciężką decyzję o wyjeździe z rodziną na polityczny azyl, aby w Ameryce ratować życie poważnie chorej żonie, którą komuna świadomie tu w kraju chciała wykończyć, uderzając w ten sposób we mnie. W roku 1985 żona cudem uniknęła śmierci, kiedy wezwane pogotowie nie udzieliło jej pomocy w sytuacji krytycznych objawów, które spowodowane były pęknięciem jelita i zakażeniem otrzewnej. Żona przeżyła dzięki natychmiastowej operacji dokonanej przez oddanych lekarzy „Solidarności”, ale problemy trwały, a lekarzy zmuszano do zaniechania dalszych starań. Nie znalazłem także możliwości leczenia żony za granicą, choć mieli takie na ogół ludzie elit ugodowo-agenturalnych. Zdecydowanie wszelkiej pomocy odmówił nam Wałęsa. Nie pozostało mi więc nic innego, jak to, co zrobiłem...

Czas pokazał, że było to na rękę tym, co przygotowywali zdradzieckie przemiany i dlatego nie chcieli nam pomóc, bo woleli, abym i ja opuścił kraj. W tym kontekście innego wymiaru nabiera również dramatyczna przeszłość zwerbowania przez SB na początku 1982 zaszczutej w więzieniu internowanej partnerki, która żoną moją jeszcze nie była. Nadto, jak dowodzą zachowane akta, zmuszanie jej do działania trwało jedynie ok. półtorej roku i pod koniec 1983 r. z powodu nieprzydatności zostało zakończone. Z treści akt wynika bowiem, że to był czas ustawicznych starań zastraszonej młodej kobiety, aby generalnie nie robić tego, czego bezpieka od niej chciała. Dlatego po zapoznaniu się z dostępnymi mi dokumentami, w publicznym oświadczeniu jeszcze tam w Stanach Zjednoczonych ogłosiłem, że żonie ten dramat wybaczyłem. Po powrocie do kraju pracownica IPN kiedyś mi oświadczyła, że byłoby zupełnie inaczej, gdyby każda osoba wciągnięta przez SB zachowywała się tak, jak w owym czasie, moja przyszła żona.

– Lekko nie było...

– Nie było. Po czterech latach trudnych przejść do Polski wróciłem w sierpniu 2010 r., sześć miesięcy po zamachu w Smoleńsku i przeszedłem dalszą swoistą drogę przez ciernie. Nie czas i nie miejsce o tym tutaj mówić. Z powodu wybuchłego w USA wielkiego kryzysu, wróciliśmy bez pieniędzy na kupno własnego dachu nad głową, bo przed laty opuszczając kraj komuna nam go zabrała. A po roku czasu bez pracy i kiedy skończyły się własne fundusze, zaczęła się bieda materialna oraz dalsze kłopoty zdrowotne nas obojga. Nikt tutaj na nas nie czekał, aby ofiarować pracę i mieszkanie. Przeżywaliśmy z miesiąca na miesiąc, choć dzięki pomocy kolegów ja i żona uzyskaliśmy skromne prace oraz możliwość wynajmowania dobrego mieszkania. Przetrwaliśmy najgorsze i dziś poza zdrowiem wszystko jest w porządku.

Teraz jestem emerytem, a najważniejsze jest to, że odnalazłem na nowo swoje miejsce w środowisku i uczestniczę bardzo czynnie w życiu społecznym. Myślę, że mam prawo powiedzieć, że są dobre tego owoce nie tylko dla mnie, ale i dla całego środowiska opozycji antykomunistycznej. Doczekałem się szerokiego uznania między ludźmi i przez obecne państwo polskie. Wróciłem po to, aby dalej służyć Ojczyźnie, a w jednym konkretnym wymiarze, aby wyciągnąć z zapomnienia i przywrócić należny blask i chwałę dziedzictwu Porozumienia Dąbrowskiego, które 40 lat temu było owocem odważnego i antykomunistycznego strajku w Hucie „Katowice”.