Marek Balicki

i

Autor: ARCHIWUM

Marek Balicki o sytuacji pracowników szpitali: Przed nami prawdziwy dramat

2018-12-15 5:00

Ośrodek Myśli Społecznej im. Lassalle'a opublikował raport o outsourcingu pracowników personelu pomocniczego w szpitalach. Marek Balicki, minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki, krytykuje urynkowienie ochrony zdrowia, które doprowadziło do wypychania salowych do firm zewnętrznych. "Szpitale powinny być dla ludzi, nie dla zysku" - podreśla w rozmowie z Tomaszem Walczakiem.

„Super Express”: - Ciągle narzekamy, że dramatycznie niedofinansowanie polskiej służby zdrowia odbija się na pacjentach, ale chyba zbyt często zapominamy, że ma ono swój zgubny wpływ na los jej pracowników. Ośrodek Myśli Społecznej im. Lassalle'a przygotował raport, jaką cenę płaci za to personel niemedyczny szpitali: wysyłany do firm zewnętrznych, z marnymi pensjami i śmieciowym zatrudnieniem. Jak bardzo jest źle?
Marek Balicki: - Często zapominamy, że głównym kosztem ochrony zdrowia nie są procedury medyczne, ale wynagrodzenia dla jej pracowników. W zależności od kraju i placówki to 70-80 proc. wszystkich kosztów. I jeśli na służbę zdrowia przeznaczamy za mało pieniędzy – a tak w Polsce po 1989 r. przez wiele lat było – to siłą rzeczy na kimś trzeba oszczędzać.
- Bardziej cierpi pacjent czy pracownik?
- Bez wątpienia oznacza to ograniczenie w dostępie do różnego rodzaju terapii dla pacjentów, ale przede wszystkim odbija się na niższym, niż potrzeba, zatrudnieniu i wynagrodzeniach. Oszczędności w wynagrodzeniach najbardziej odbiły się na najsłabszej grupie, czyli różnych pracownikach działalności pomocniczej. Ich pensje w zasadzie nie przekraczają ustawowej kwoty minimalnej. Ach strach pomyśleć, co by było, gdyby nie regulowało jej państwo.
- Niskie pensje to jedno, ale fakt, że bardzo często w ramach oszczędności szpitale przenosiły tych pracowników do firm zewnętrznych. Tam zamiast etatu czekały umowy śmieciowe. Ponieważ proceder outsourcingu zaczął się w służbie zdrowia na długo przed tym, zanim opanował inne instytucje państwa, ich sytuacja – także emerytalna – stała się dramatyczna.
- Rzeczywiście, to ogromny problem, którego korzeni należy szukać w czterech wielkich reformach rządu Jerzego Buzka. Jedną z nich, która weszła w życie w 1999 r., była reforma zdrowotna. Polegała ona m.in. na wprowadzeniu tzw. rynku wewnętrznego, co skutkowało tym, że szpitale i przychodnie same musiały zadbać o przychody. Głównym kryterium oceny dyrektorów placówek medycznych stał się wynik finansowy. Ponieważ nie poszły za tym większe środki, jedną z form wykazania dobrych wyników było zlecenie niektórych usług do prywatnych firm zewnętrznych. Dla nich zysk jest głównym celem działalności, więc siłą rzeczy warunki zatrudnienia były tam dużo gorsze niż w szpitalach. Miało to jeszcze jeden istotny skutek.
- Jaki?
- Można to nazwać dehumanizacją stosunków pracy. Wcześniej salowe czy pracownicy kuchni byli pracownikami szpitali, członkami zespołu. Kiedy odbywały się jakieś uroczystości czy wypłacano nagrody, byli traktowani równorzędnie razem z innymi pracownikami. Wypchnięcie ich do firm zewnętrznych sprawiło, że stali się pracownikami drugiej kategorii. Nałożyło się na to przekonanie, że nie ma nic prostszego niż sprzątanie. A to praca trudna i wymagająca, zwłaszcza w szpitalach, gdzie czystość jest elementem kluczowym. Wracamy też tu do sprawy o której pan wspomniał – emerytur.
- Jako państwo zafundowaliśmy tym pracownikom biedę na starość?
- Tak, i to na dwa sposoby. Z jednej strony, bardzo niskie pensje oznaczają bardzo niskie świadczenia emerytalne. Z drugiej zaś, wielu pracowników przez długie lata pracuje na umowach śmieciowych, które w firmach zewnętrznych często stawały się ramach ograniczania kosztów pracy podstawową formą zatrudnienia, a które to nie zawsze dają składkę emerytalną.

- Do tego gros pracowników pomocniczych w szpitalach stanowią kobiety, a sposób wyliczania emerytur wyraźnie je krzywdzi.
- No właśnie. W perspektywie kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, kiedy te kobiety osiągną wiek emerytalny rysuje się prawdziwy dramat.
- To przyszłość, ale już dziś te kobiety płacą ogromną cenę za outsourcing. Wspomniał już pan o dehumanizacji ich pracy. W raporcie często pojawiają się opowieści salowych, które przez te procesy żyją w ciągłym stresie, a nawet muszą leczyć się z psychiatrycznie.
- To ogromny problem, który ten model funkcjonowania służby zdrowia powoduje. Ale przecież to nie dotyczy to tylko pracowników służby zdrowia, bo to, jak traktuje się pracowników występuje też w innych instytucjach państwa oraz w sektorze prywatnym. Musimy pamiętać, że samopoczucie i stan zdrowia społeczeństw jest lepszy, gdy występują w nich mniejsze różnice majątkowe między poszczególnymi członkami wspólnoty. Oczywiście, cieszymy się, że mamy gospodarkę rynkową, która cały czas się rozwija, ale podział owoców tego wzrostu jest zbyt często niesprawiedliwy.
- Najgorzej, że państwo – choć powinno być modelowym pracodawcą – zbyt często o tym zapomina i pogłębia te problemy. Sytuacja w służbie zdrowia dobrze to pokazuje.
- Rzeczywiście, w polskiej ochronie zdrowia – w przeciwieństwie choćby do Niemiec – nie ma regulacji ograniczających tak drastyczne nierówności płacowe między poszczególnymi grupami zawodowymi. W tym wypadku między salowymi a dobrze zarabiającymi lekarzami. Chociaż i wśród samych lekarzy nierówności płacowe także są ogromne. W ramach finansowania publicznego tak drastyczne nierówności nie powinny mieć miejsca. Kiedyś była taka akcja, przy której współpracowałem z OMS im. Lassalle'a: „Szpitale dla ludzi, nie dla zysku”. W tym haśle zawiera się wszystko, o czym tu mówimy. Tzn. to dobro pacjentów i ludzi w nich zatrudnionych, a nie pogoń za zyskiem, powinno być najważniejszą wartością przyświecającą służbie zdrowia.
Rozmawiał Tomasz Walczak