Tadeusz Landa: Przez urzędników zbankrutowałem

i

Autor: Martyna Kowalczyk

Restaurator ma żal do rządu za lockdown gastronomii i nie przebiera w słowach

2020-11-02 7:00

Jeśli rząd wprowadza restrykcje, powinien od razu dokładnie sprecyzować, na co możemy liczyć. Decyzje powinny być też spójne. Branża gastronomiczna to potężny pracodawca, który zatrudnia ponad półtora miliona pracowników. W pierwszej kolejności powinno wprowadzić zarządzenie regulujące kwestie czynszów. W tej chwili nie mogę nawet zamknąć biznesu, bo nie wiem, czy w sytuacji epidemii poniosę kary za niewywiązanie się z umowy najmu - o absurdach lockdownu w gastronomii mówi warszawski restaurator Tadeusz Landa

„Super Express”: - Branżę gastronomiczną objęto lockdownem. Wszystkie lokale są zamknięte dla klientów, możliwe jest jedynie realizowanie posiłków na wynos i z dowozem. Jak radzi sobie pan w tych trudnych dla restauracji czasach?

Tadeusz Landa: - Restauracje premium, których jest dość dużo w Warszawie, wymagają inwestycji w wystrój wnętrz, specjalistyczny sprzęt, przeszkolony personel. Są to ogromne koszty, które poniosłem. Tymczasem wprowadzono obostrzenia, nie podając informacji, jakie będą formy pomocy. W efekcie nie wiemy, jak mamy postępować w stosunku do personelu i właścicieli nieruchomości, którzy żądają od nas pełnego czynszu, bo nie mogą nieustająco iść nam na rękę. W moim przypadku miesięczny czynsz przekracza 100 tys. złotych. Powoduje to ogromną frustrację nie tylko moją, ale i personelu.

- Jak długo można przetrwać sprzedając jedynie jedzenie na wynos?

- Moi pracownicy przygotowują codziennie na wynos od ośmiu do dziesięciu obiadów. Robimy je nie dla zysku czy nawet zmniejszenia strat, ale po to, żeby całkowicie nie wygasić działalności. Wszystko to powoduje, że zapanowała psychoza strachu. Pojawia się pytanie, dlaczego wprowadzono takie restrykcje w gastronomi, jeśli jest wiele innych miejsc, w których gromadzą się prawdziwe tłumy ludzi. W tych działaniach nie ma żadnej logiki. Przy pierwszym lockdownie gastronomicznym wprowadzono zapomogi, ale aby je dostać, trzeba było zadeklarować, że w ciągu dwunastu miesięcy nie zwolni się ani jednego pracownika. Dzisiaj znajdujemy się w dramatycznej sytuacji. Pozostajemy z całkowitą niewiedzą, co będzie dalej, ale musimy utrzymywać bieżący stan zatrudnienia, ponosząc ogromne koszty, bo pracownikom przecież trzeba zapłacić.

- Rząd zapowiedział pakiet osłonowy…

- Pomoc w wysokości pięć tysięcy złotych obiecana przedsiębiorstwom i zwolnienie z ZUS to kropla w morzu potrzeb. Zwracam uwagę, że znajdujemy się w sytuacji, gdy nie ma możliwości prowadzenia działalności przynoszącej jakikolwiek choćby zysk, a cały czas ponosimy ogromne koszty związane m.in. z utrzymaniem pracowników, opłatami za czynsz, czy prąd. 

- Czego oczekiwałby pan od państwa?

- Jeśli rząd wprowadza restrykcje, powinien od razu dokładnie sprecyzować, na co możemy liczyć. Decyzje powinny być też spójne. Branża gastronomiczna to potężny pracodawca, który zatrudnia ponad półtora miliona pracowników. W pierwszej kolejności powinno się wprowadzić zarządzenie regulujące kwestie czynszów. W tej chwili nie mogę nawet zamknąć biznesu, bo nie wiem, czy w sytuacji epidemii poniosę kary za niewywiązanie się z umowy najmu. A właściciele nieruchomości różnie się zachowują. Miasto Warszawa zwolniła na przykład swoich najemców z płacenia czynszu, ale prywatny właściciel obiektu, w którym znajduje się moja restauracja, ciągle grozi mi eksmisją.

- Jak w tej sytuacji rysują się perspektywy firmy, którą pan prowadzi?

- Nie znam dnia ni godziny, a pan mnie pyta o odległą przyszłość. Wielu restauratorów nie uruchomiło ponownie działalności już po pierwszym lockdownie. Może ja też tak powinienem postąpić? Przetrwają tylko ci, którzy mają rezerwy finansowe. Zdecydowana większość firm nie ma jednak tak komfortowej sytuacji. Wielu właścicieli lokali gastronomicznych znów stoi przed widmem bankructwa.

Rozmawiał Tomasz Wolf