Gdy w Warszawie trwały protesty na ulicach, Jarosław Kaczyński wyszedł na sejmową mównicę i zaatakował posłów opozycji wspierających Strajk Kobiet. Jego wystąpienie było reakcją na wystąpienie posłanki PO Moniki Wielichowskiej, której policjanci połamali w środę legitymację poselską, a która oskarżyła prezesa PiS o „podpalenie emocji w środku pandemii”.
Zdenerwowany Kaczyński wtargnął na mównicę sejmową, oskarżając opozycję, że popierając manifestacje, „ma krew na rękach”. „Jeżeli w Polsce będzie praworządność, to wielu z was będzie siedział” - dodał wyraźnie poirytowany prezes.
W reakcji i na słowa Kaczyńskiego, i zachowanie podległej mu policji, Borys Budka zapowiedział, że opozycja przygotowała wniosek o odwołanie go z pełnionej funkcji.
Dla Kaczyńskiego, który dopiero od niedawna jest członkiem rządu w randze wicepremiera ds. bezpieczeństwa, to nowa sytuacja. Do tej pory jako szeregowy poseł PiS nie podlegał wotum nieufności. Tym razem będzie musiał zmierzyć się z sejmową dyskusją i głosowaniem na temat odwołania go ze stanowiska. Choć arytmetyka wskazuje, że Kaczyńskiemu nic nie grozi, bez wątpienia debata nad jego dymisją będzie bez wątpienia niezwykle emocjonująca i pełna wzajemnych oskarżeń.