Życie pani Henryki stało się pozbawione sensu. Marzyła, że syn zaopiekuje się nią na stare lata. I gdy patrzy w kierunku nieodległego cmentarza, nie potrafi powstrzymać łez. - On już nie przyjdzie, nikt mi go nie odda. Ja prędzej do niego pójdę - zalewa się łzami.
A to wszystko przez oprawcę Adama G., którego w rodzinnej wsi wszyscy znali pod budzącym grozę przezwiskiem Potworny Adaś. Wszyscy wiedzieli, że to piekielnik, który tylko czeka, aby znaleźć sobie pretekst do rzucenia się na kogoś z pięściami. Sąsiedzi bali się go jak diabła i szerokim łukiem omijali jego dom.
Ale nie pan Edward. Zawsze chętny do sąsiedzkiej pomocy, udawał, że tego nie widzi. Wierzył, że nawet w Potwornym Adasiu jest dobro. Dlatego często zachodził do sąsiada, sprawdzić, co tam u niego. I właśnie podczas takiej wizyty zginął.
- Po co on tam poszedł? - pyta pani Henryka. Kiedy pan Edward wszedł do zrujnowanego i zaniedbanego domu, Adam siedział z braćmi - takimi jak on zakapiorami. Kłócili się tam na całego. Rozjuszony awanturą Adam G. swoją złość postanowił wyładować na Bogu ducha winnym sąsiedzie. Bez powodu, bez słowa wyjaśnienia porwał za leżącą obok stołu siekierę i zaczął rąbać nią po całym ciele pana Edwarda. Jakie szanse 53-latek miał w starciu z taką nieludzką furią? Ten potwór raz za razem uderzał. Ciął z takim zapamiętaniem, że odrąbał swojej ofierze głowę!
- Mój syn w życiu na nikogo ręki nie podniósł. Jego zabójca zasłużył na śmierć. Niech umiera powoli i w męczarniach. Tylko na taką karę zasługuje! - wykrzykuje pogrążona w żałobie matka ofiary.
Kary śmierci polskie prawo jednak nie przewiduje. Dlatego morderca pana Edwarda na najbliższe 25 lat trafi za więzienne kraty.