To był klasyczny numer "na policjanta", wielokrotnie opisywany przez nas w "Super Expressie". Gdy w mieszkaniu państwa Różańskich przy ul. Gałczyńskiego w Bydgoszczy zadźwięczał telefon, do starego aparatu z czerwonego plastiku podszedł pan Józef.
- Tatuś? - usłyszał w słuchawce kobiecy głos. - Daj mi mamę do telefonu...
Pani Małgosia nie miała wątpliwości, że rozmawia z córką. Po chwili aż przysiadła z wrażania, gdy dotarło do niej, co za nieszczęście spotkało jej dziecko. - Miałam wypadek, jestem na komisariacie. Policjant zaraz ci wszystko wyjaśni - trajkotał w słuchawce przejęty głos.
- Ten mężczyzna powiedział mi, że jest policjantem, że córka spowodowała wypadek i żeby nie trafiła do więzienia, trzeba dać poszkodowanym pieniądze - relacjonuje pani Małgorzata. - Mówił, że musimy być dyskretni, bo za to, że on pomaga córce, może zostać wyrzucony z policji. Powiedział mi, że potrzebnych jest 40 tysięcy złotych. Ja mu na to, że mam tylko 18,5 tysiąca. To on powiedział, żeby nie odkładać słuchawki i że zaraz po te pieniądze przyśle kuriera. Miałam włożyć do koperty 1500 złotych dla niego, a do drugiej resztę pieniędzy dla poszkodowanych.
Różańscy przekazali pieniądze kurierowi, który zapukał do ich drzwi. Kilka godzin później odwiedzili ich prawdziwi policjanci. - Nasi ludzie powiedzieli im, co się stało - mówi Przemysław Słomski (44 l.) z KWP w Bydgoszczy. Okazało się, że rozpracowując wnuczkowa mafię, policja miała na oku jej kurierów. Waldemar J.(39 l.) i Krzysztof Z. (44 l.) trafili do aresztu, a państwo Różańscy wkrótce odzyskają swoje pieniądze.
Podcasty
Playlisty tematyczne
