Niedawno oddana do użytku dzika plaża nad Zalewem Zegrzyńskim przyciąga tłumy. Nowiutkie molo, promenada, huśtawki i czyściutki piasek to idealne miejsce do wypoczynku nad wodą. Kilka dni temu ten sielankowy obrazek popsuło jedno małe "ale" - metalowe ogrodzenie, które wyrosło na zlecenie władz gminy na końcu szerokiej promenady. Dokładnie metr od stolików w barze, w którym można coś zjeść i kupić napoje. Plażowicze nie mają wyboru - by dojść do baru, muszą nadłożyć blisko 100 metrów, miejscami po piachu i wertepach. Narzekają wszyscy, zwłaszcza rodziny z małymi dziećmi. - Chodzenie dookoła z wózkiem po tej trawie, piachu i kamykach to prawdziwa mordęga. Po co robić tę promenadę, skoro się ją zamyka? - pyta oburzona Maria Wiśniewska (52 l.), która wypoczywa nad Zegrzem z wnuczkiem Wiktorem (1,5 r.).
Nie rozumie tego też właściciel baru Leszek Grzybowski (39 l.), któremu płot zabiera klientów. - Utrudniają mi pracę, a ludziom życie, bo gdzie oni mają cokolwiek zjeść, skoro na plaży jest zakaz grillowania - stwierdza pan Leszek, który prosił o zdjęcie ogrodzenia, ale nic nie wskórał. - Klienci skarżą się na potęgę, a ja odsyłam ich do gminy - dodaje.
Autor pomysłu ustawienia płotu, czyli wójt Nieporętu, nie widzi problemu. - Ludzie się skarżyli, bo klienci tego pana wynosili piwo na plażę, hałasowali i sikali gdzie popadnie - tłumaczy Maciej Mazur (54 l.) i zarzeka się, że chodzi mu jedynie o dobro mieszkańców. - Nie pobieramy opłat za parking, za wypoczynek. Włożyliśmy na to 2,5 mln publicznych pieniędzy i nie chcemy, by ktoś to zniszczył. A temu panu chodzi tylko o to, by zarobić - dowodzi wójt.
Troskę o dobro publiczne można zrozumieć, jednak naiwnej wiary w to, że nadkładanie drogi nauczy niewychowanych ludzi kultury już nie. Tym bardziej że przestrzeganiem zakazu spożycia alkoholu powinna zająć się straż gminna.