Tomasz Walczak

i

Autor: Super Express

Spór o symetryzm to spór pokoleniowy

2018-09-21 14:51

Naciągający jak huragan maraton wyborczy, który w oczach wielu zamienia się w ostateczne starcie między „dobrą zmianą” a tzw. antyPiS-em, każe zwierać szeregi. Z jednej strony media obsługujące stronę rządową pogrążają się w tępej propagandzie sukcesu, a z drugiej równie bezmyślnie kibole liberalnej opozycji wyciszają kolejnych odmieńców, którzy nie wpisują się w zgodny chór potępienia dla hunwejbinów prezesa Kaczyńskiego. Jak na ironię, najwięksi piewcy wolności, demokracji i wolności słowa zamieniają się w największych cenzorów. Zwycięża czarno-biały obraz świata, w którym siły dobra (antyPiS) ścierają się z ciemną mocą (PiS). Dla odcieni szarości nie ma już miejsca.

Ci straszni symetryści

Tym odcieniem szarości w debacie publicznej są dziś tzw. symetryści, czyli dziennikarze i publicyści, który dawno już zdezerterowali z frontu świętej wojny między Kaczyńskim a pogrobowcami Tuska. Choć określenie symteryzm ukuto jako epitet pod adresem tych, którzy nie dają się POPiS-owej histerii i używa się go jako pałki do walenia po głowie za takie myślozbrodnie, jak docenienie niektórych aspektów polityki PiS, to ci, których mianem symetrystów ochrzczono, noszą to „piętno” z dumą. Taka postawa wydaje się bowiem najbardziej właściwa w czasach, gdy szaleństwo obu politycznych plemion paraliżuje polską politykę i państwo. Zamiast dyskusji o reformach czy potrzebnych korektach, które Polsce dałyby impuls rozwojowy, cała debata publiczna sprowadza się do rytualnych oskarżeń o faszyzm (pod adresem PiS) czy bycie trzecim pokoleniem SB (pod adresem liberałów).

Ci spoza obozu „dobrej zmiany”, którzy poza ten schemat wychodzą, od razu spotykają się z oskarżeniami o kolaborowanie z PiS, działanie przeciw demokracji, zbrodnię na społeczeństwie. Jeśli nie sprowadzasz wszystkiego do porównywania Kaczyńskiego ze Stalinem i Hitlerem, a Polski z PiS nie określasz mianem PRL-bis, jesteś pożytecznym idiotą prezesa. Jeśli nie wspierasz zjednoczenia opozycji pod przywództwem Grzegorza Schetyny, nie wierzysz we Front Jedności Narodu, jesteś pisowską piątą kolumną.

Zabija to jakąkolwiek dyskusję i refleksję nad tym, czemu PiS rządzi i nie ma widoków, by władzę stracił. Liberalna bańka przez ostatnie trzy lata wykrzesała z siebie w zasadzie tylko jedną diagnozę – naród jest głupi, skoro na pisowskich głupków głosuje. Mądrzy głosowaliby przecież na Platformę i jej przybudówki. Tego typu myślenie prowadzi nie tylko do politycznej izolacji obozu liberalnego, ale także jest wręcz wiatrem w żagle dla PiS, który swoją narrację od lat buduje na „zdradzie elit”, które dla swoich mrocznych interesów i biznesików wykorzystały prostego człowieka i tylko PiS jest rzecznikiem tzw. zwykłych Polaków.

Wyjść z okopów

Symetryści to nie jest stado baranów, chodzące na smyczy Kaczyńskiego. To ludzie, którzy potrafią wyjść z okopów i trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość. Tam, gdzie PiS na to zasłużył, ganią go niemiłosiernie. W tych aspektach, w których mu się coś udało, potrafią docenić jego politykę. Nie mają też taryfy ulgowej dla antyPiS, więc punktują jego słabość, wsobność i zaślepienie. Widząc demolkę ustrojową państwa, które zaordynowali totumfaccy Kaczyńskiego, przykładają do tego odpowiednią miarę: nie krzyczą, że żyjemy w drugiej Białorusi czy Rosji. Mówią raczej: owszem dzieje się coś niepokojącego, ale czy wyrodzi się to w autorytaryzm, jak chcą tego liberałowie, czy nie, nie jest wcale przesądzone.

Nie ma w tym jednak nic poza elementarną rzetelnością dziennikarską, która każe ważyć racje i przykładać do opisywanych wydarzeń odpowiednią miarę. To coś, co powinno być dla mediów „oczywistą oczywistością”, ale w tej plemiennej wojnie nie ma miejsce na takie niuanse. Jeszcze długo przed tym, zanim PiS wrócił do władzy, słyszałem z ust liberalnych dziennikarzy deklaracje, że oto przyszedł czas samokreślenia: po której jest się stronie, bo okrakiem na barykadzie siedzieć już nie można. Od tamtej pory histeria i kibolstwo tylko eskalowały.

Prekariat kontra establishment

Ale ten spór twardych liberałów z symetrystami sprowadza się nie tylko do kwestii dziennikarskiej rzetelności. To także – a może przede wszystkim – spór pokoleniowy. Nie przez przypadek symetrystami są dzisiejsi trzydziesto i czterdziestolatkowie – czyli pokolenie, które na własnej skórze odczuło „dobrodziejstwa” III RP. Kiedy wchodzili w dorosłość, pojawiali się na rynku pracy i ścierali się z twardą rzeczywistością, która daleka była od wyidealizowanych obrazów kreślonych przez starszych o pokolenie kolegów z branży. Dla nich nie był to kraj „bezprzykładnego sukcesu”; nie czuli, że żyją w najlepszym z możliwych światów. Dla nich III RP była krajem śmieciówek, niskich pensji, marnych perspektyw. Doświadczali podobnych rozterek jak liczne ofiary transformacji ustrojowej: prekaryzację i idący za nią brak stabilizacji życiowej i groźbę szybkiego pogrążenia się w biedzie. Dlatego nie wierzą w powrót do starych dobrych czasów sprzed 2015 r., kiedy panowali liberałowie, ich pomysły na społeczeństwo i politykę.

Za tymi czasami tęsknią głównie ci, którzy załapali się na falę rewolucji kapitalistycznej w latach 90. Nieprzypadkowo to te same osoby, które firmowały przemiany gospodarcze w duchu Leszka Balcerowicza, tłumaczyli, że to jedyna słuszna droga i tworzyli osłonę medialną dla tych przemian. Oni z niej skorzystali wyjątkowo skwapliwie. I to oni stracili najwięcej na dojściu PiS do władzy. Dotychczasowi bogowie III RP zostali przez Kaczyńskiego zepchnięci z Olimpu i zastąpieni jego własnymi bożkami.

Słucham nieustannie utyskiwań na tzw. millenialsów – czyli tego pokolenia, z którego symetryści głównie się wywodzą – że są roszczeniowi, bezczelni i nie rozumieją momentu dziejowego. Trzeba się bowiem zaangażować, obalić PiS i dopiero wtedy załatwiać inne kwestie. Bez demokracji, nie będzie wyższych pensji – mówią. Problem polega na tym, że to te pokolenie „ojców założycieli” nie rozumie jednego – millenialsi (w tym symetryści) nie będą umierać za nieswoją sprawę. Nie będą walczyć w kontrrewolucji, której celem jest restauracja ancien regime'u, w którym byli zwykłymi pariasami. Dlatego nie chcą ani Polski PiS, ani Polski Platformy. Chcą Polski, w której nie będą musieli wybierać między dżumą a cholerą. Polski, w której nie przynależność do tej czy innej kasty będzie gwarancją awansu społecznego. Polski, w której z pracy będzie można żyć godnie, a nie zastanawiać się nawet nie jak przeżyć do pierwszego do pierwszego, ale z dnia na dzień. Tyle i aż tyle.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki