Nie ma kar, nie ma spokoju

2007-11-13 21:56

To, co w ostatnich dniach dzieje się we Włoszech, jest nie do przyjęcia. Wychodzisz na mecz piłkarski i wiesz, że możesz z niego nie wrócić - paranoja! Ale Włosi są sami sobie winni. Nie wyciągają wniosków. W 1997 roku na stadionie zasztyletowano kibica z Genui. Minęło dziesięć lat i co? I nic się nie zmieniło.

Sytuacja dojrzała do radykalnych rozwiązań. Pojawiają się nawet głosy, żeby zawiesić rozgrywki. Czy to nie przesada? Odpowiem pytaniem: a czy jeśli podczas meczu ktoś może zginąć, to nie lepiej, żeby taki mecz w ogóle się nie odbył?

W Polsce aż tak źle nie jest, ale i my mamy sporo do zrobienia. Tylko mam wątpliwości, czy można to robić tak jak delegat Andrzej Tomaszewski, który przerwał mecz Legii z Jagiellonią z powodu flagi wywieszonej przez kibiców z Białegostoku. Tylko zrobił chuliganom reklamę.

A przecież wystarczyło sfotografować nieszczęsną flagę i na podstawie takiego dowodu wydać zakaz wyjazdów fanom Jagiellonii. Taka kara byłaby dla nich dużo bardziej dotkliwa niż półgodzinna przerwa w meczu.

Bo tak naprawdę do tego się to wszystko sprowadza: do nieuchronności i dolegliwości kary. Jak kibic Celticu wbiegł na murawę w meczu z Milanem - i nic złego poza tym nie zrobił - to przez ponad rok na stadion go nie wpuszczą. I na Wyspach mają spokój. A we Włoszech albo w Polsce jak łapie się chuligana, który przed chwilą brał udział w bójce, to za dwie godziny gość jest wolny, a za tydzień znów melduje się na meczu. No to mamy to, co mamyÉ

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki