Cezary Gmyz

i

Autor: Piotr Grzybowski

Cezary Gmyz: Niektóre redakcje kibicowały skandalicznym działaniom

2016-01-14 3:00

"Super Express": - Jak pan obstawia: ilu "smutnych panów" słucha teraz naszej rozmowy? Cezary Gmyz: (śmiech) - Myślę, że w tej chwili to już żaden...

- A na poważnie - czy zdawał pan sobie sprawę, że jest pan podsłuchiwany przez podległe Bartłomiejowi Sienkiewiczowi służby?

- Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem inwigilowany w różnych sprawach. Mam nawet status pokrzywdzonego w śledztwie toczącym się w prokuraturze przy ulicy Chocimskiej w Warszawie. Miałem więc pełną świadomość inwigilacji mojej osoby, nie miałem jednak pojęcia, że do tej inwigilacji zostaną użyte najbardziej zaawansowane środki, użyto wszystkich czynności i operacyjnych, jakie są w zasięgu służb specjalnych, takie jak bilingi, BTS, podsłuchy, prokuratura.

- Inwigilacja dotyczyć miała też rodzin dziennikarzy. Jak szeroki był jej zakres?

- Dwie podstawowe grupy, które były inwigilowane, to grupy obowiązane do zachowania tajemnicy zawodowej. Z jednej strony dziennikarze, którzy muszą zachować tajemnicę co do źródeł, które zastrzegły sobie anonimowość. Drugą grupę stanowili prawnicy, adwokaci, którzy reprezentowali czy nas, czy tygodnik "Wprost", czy Marka Falentę. Mówi się tu o czołowych nazwiskach palestry - Jacku Kondrackim i Marku Małeckim.

- Inwigilacja dotknęła ponad 80 dziennikarzy z różnych redakcji. Środowisko dziennikarskie jest podzielone, mamy różne poglądy - czy jednak nie dziwi, że tak wielu dziennikarzy z przeciwnej niż pana gazeta opcji nabrało wody w usta?

- Od czasu tekstu o trotylu na wraku tupolewa przyzwyczaiłem się, że dziennikarze na przykład "Gazety Wyborczej" kibicowali de facto wyrzuceniu nas z roboty. Z małymi wyjątkami. Wtedy przyzwoicie zachowywał się Wojciech Czuchnowski. Cała reszta gazety kibicowała "dojeżdżaniu nas". Ponieważ byli zwolennikami minionego gabinetu, trudno, by dziś protestowali przeciwko tym, których kochali.

- Czyli?

- Przeciwko Donaldowi Tuskowi, Ewie Kopacz i Bartłomiejowi Sienkiewiczowi. Te trzy osoby odpowiadały za służby specjalne. I moim zdaniem w sprawie inwigilacji dziennikarzy powinny ponieść odpowiedzialność. Przynajmniej za brak nadzoru, jeśli nie za zlecanie tego typu działań.

- Część mediów mówi o łamaniu demokracji przez obecny rząd, ostro krytykuje zmiany w mediach publicznych...

- Ludzie ci nie krzyczeli, kiedy ABW z prokuraturą wchodziły do "Wprost" czy kiedy czyszczono "Rzeczpospolitą" i "Uważam Rze". A więc nie mają moralnego prawa do zabierania głosu. Co prawda w sprawie wejścia ABW do "Wprost" pojawiły się jakieś głosy krytyczne. Z tym, że o ile w redakcji tygodnika widziałem wówczas bardzo wielu reporterów, z różnych redakcji, wyrażali solidarność z atakowaną redakcją, niestety, nie widziałem tam dziennikarzy "Gazety Wyborczej".

- Czy widzi pan w ogóle możliwość tego, by środowisko dziennikarskie mogło wykazać się w jakiejś sprawie solidarnością?

- Gdy wyszła sprawa domniemanej inwigilacji za rządów PiS, wystąpiłem w proteście ręka w rękę z Moniką Olejnik i dziennikarzami "Gazety Wyborczej". Oczekiwałem na podobną solidarność, gdy sam padłem ofiarą inwigilacji. Niestety, nie doczekałem się.

Zobacz: Zdaniem redaktora: Koniec świata dziennikarzy