Choć ambicje ma wciąż ogromne, trudno sobie wyobrazić, aby mógł je zrealizować. Nie ma już nawet KOD-kapeli, która mogłaby przygrywać na mityngach, bo jej lider Konrad M. (tym razem dozwolony tylko inicjał) także ma zarzuty, i to poważniejsze niż Kijowski.
Patrząc, jak się kończy ten opozycyjny kabaret, można sobie postawić dwa pytania. Pierwsze - jak ktokolwiek kiedykolwiek mógł sobie wyobrażać, że ktoś w rodzaju Kijowskiego sprawdzi się jako "Wolność wiodąca lud na barykady" - jak na obrazie Delacroix? Wypada podziwiać polityczną mądrość Grzegorza Schetyny, który od początku trzymał się od tego towarzystwa na dystans - na ile się dało. Inna sprawa, że nie trzeba było do tego specjalnej przenikliwości, więc może z tym podziwem to jednak przesada. Pięć minut słuchania Kijowskiego wystarczyło.
Drugie pytanie jest poważniejsze: jak sprawić, żeby obecna władza, zdemoralizowana poziomem opozycji, nie popadła w ostateczną pychę? Gdy rządziła PO, przez kilka lat panowała opinia, że partia Tuska może robić, co jej się podoba, bo PiS jest opozycją słabą. Istotnie - PiS nie brylował. Ale przy takich tuzach jak Kijowski, Petru czy frakcja młodych mało zdolnych w PO (Szczerba, Pomaska, Gajewska i inni) partia Kaczyńskiego z lat 2007-2015 jawi się jak mistrzowie charyzmy i marketingu. Lecz brak wydajnej i poważnej opozycji (poza targanym wewnętrznymi sprzecznościami klubem Kukiz'15) jest nieszczęściem, bo rozzuchwala rządzących. Z tego rozzuchwalenia wynikają takie pomysły jak planowana drastyczna podwyżka opłaty paliwowej o 20 groszy na litrze. Ale skoro opozycja woli biadolić o dyktaturze zamiast zajmować się obroną portfeli obywateli?
ZOBACZ: Leszek Miller dla Super Expressu: Nie przyjąłbym pod swój dach uchodźców