Łukasz Warzecha

i

Autor: East News

Łukasz Warzecha: Spór rewolucjonistów z konserwatystami

2017-08-03 4:00

Czy część prawicy uprawia dziś "przemysł pogardy" wobec prezydenta Dudy?

"Super Express": - Po zawetowaniu przez prezydenta Dudę ustaw reformujących sądownictwo obóz prawicy podzielił się na dwie grupy. Jedna uznała decyzję głowy państwa za skandaliczną. Druga twierdziła, że to był dobry ruch. Pan popierał weta. Teraz w popierających decyzję prezydenta publicystów lecą kamienie ze strony twardych zwolenników dobrej zmiany.

Łukasz Warzecha: - Nie jest to dla mnie jakimś zaskoczeniem, bo było już wiele sytuacji, w których publicyści obozu konserwatywnego krytykujący różnego rodzaju decyzje PiS byli atakowani przez tych, którzy podążają krok w krok za linią partii. Jeżeli jest coś nowego w tej sytuacji, to fakt, że mamy teraz rozdźwięk polityczny w samym obozie władzy.

- Czy w tej silnej krytyce, jaka spadła na Andrzeja Dudę, dostrzega pan analogię do sytuacji, w jakiej znalazł się Lech Kaczyński? On spotykał się z taką lawiną ataków ze strony swoich przeciwników, że z czasem została ona nazwana "przemysłem pogardy".

- Nie, myślę, że nie ma tu jednak podobieństwa. To nie do porównania. Przemysł pogardy stosowany wobec Lecha Kaczyńskiego był systematycznym wykpiwaniem i obśmiewaniem głowy państwa, które było oparte na zwyczajnych kłamstwach. Teraz mamy do czynienia z bardzo ostrym sporem. Lecz nie nosi on znamion systematycznej kampanii niszczenia autorytetu głowy państwa. A tak było w przypadku ataków na Lecha Kaczyńskiego ze strony PO i sprzyjających jej publicystów.

- Jak pan odbiera krytykę ze strony publicystów "Gazety Polskiej" czy części piór tygodnika "wSieci"? Między wierszami można wyczytać, że Andrzej Duda jest zdrajcą, który stanął po stronie postkomuny...

- Rzeczywiście pojawiały się takie głosy, a niektórzy mówili to wprost - jak np. dr Targalski w swojej kuriozalnej wypowiedzi. Inni pisali to może nie wprost, ale taki był sens ich słów. Ten spór istnieje od początku, ale teraz pierwszy raz wybrzmiał tak mocno. To spór pomiędzy dwoma grupami. Jedną z nich nazwałbym rewolucjonistami - to ci, którzy uważają, że nie należy czy wręcz nie wolno dokładnie analizować przygotowywanych projektów, bo ważne jest to, żeby wprowadzić je szybko i żeby były radykalne. A ich strategiczny skutek jest już nieważny i gdy ktoś mówi, że trzeba się zastanowić, to znaczy, że spowalnia reformy albo ich w ogóle nie chce. A jak ich nie chce, to pewnie jest agentem.

- A drugi obóz?

- Nazwałbym go obozem prawdziwych konserwatystów. To grupa ludzi, którzy zdają sobie sprawę, że państwa nie można naprawiać przez psucie. I dlatego nie można oczekiwać, żeby w życie wchodziły źle przygotowane przepisy. Lub takie, które przekazują jednej osobie nadmiernie duże kompetencje - tak jak to było z ministrem sprawiedliwości w zawetowanej ustawie o Sądzie Najwyższym.

Zobacz: Andrzej Morozowski: To jakiś układ Dudy i Gersdorf

Przeczytaj też: Tomasz Sakiewicz: Sądy czują oddech na plecach

Polecamy: Lisicki: Atak Ziobry wygląda na tuszowanie słabości