Magdalena Merta 5 lat po katastrofie smoleńskiej: Nie wiem, czy pochowałam w grobie męża

2015-04-11 4:00

Magdalena Merta, wdowa po Tomaszu Mercie wyznaje: Nie ma możliwości pogodzenia się z rzeczywistością, która po niej nastała. Zbyt wiele pytań wciąż dotyczy samej katastrofy, zbyt wiele złej woli i kłamstw doświadczyliśmy, żebyśmy mogli tak naprawdę rozpocząć normalną żałobę.

"Super Express":- Czy pogodziła się pani z rzeczywistością po katastrofie smoleńskiej?

Magdalena Merta: - Myślę, że tak naprawdę nie oddalamy się od tej katastrofy. Nie ma możliwości pogodzenia się z rzeczywistością, która po niej nastała. Zbyt wiele pytań wciąż dotyczy samej katastrofy, zbyt wiele złej woli i kłamstw doświadczyliśmy, żebyśmy mogli tak naprawdę rozpocząć normalną żałobę.

- Rozumiem, że mimo pięciu lat jeszcze nie udało się pani oswoić z tą stratą?

- Myślę, że nie jest to możliwe, dopóki nie będę wiedziała, kogo pochowałam w rodzinnym grobie, nie dowiem się, czy sprofanowano zwłoki mojego męża, tak jak wiemy, że sprofanowano zwłoki innych ofiar. Tego się nie da oswoić, to trzeba przepracować w myśl normalnych i zdrowych procedur.

- Jak się pani czuje w sytuacji, w której pani i pozostałe rodziny ofiar oraz wszyscy Polacy nadal nie wiemy, co się stało w Smoleńsku?

- Myślę, że tak jak wszyscy czuję się z tym bardzo źle. I stąd ta nieustająca, trwająca już pięć lat walka o prawdę, walka z kłamstwem. Z kłamstwem, które towarzyszy nam od początku. Już zaczynając od kłamstw pani Ewy Kopacz dotyczących przekopania ziemi w Smoleńsku - od pierwszych chwil kłamano.

- Czy pięć lat, które upłynęły od katastrofy, to czas stracony, jeśli chodzi o wyjaśnienie tego, co się stało w Smoleńsku? Czy może dostrzega pani jakieś promyki nadziei?

- Oczywiście dostrzegam - przede wszystkim wielki trud i wysiłek, jaki zadaje sobie komisja Macierewicza. Naturalnie uważam też za wyjątkowo ważkie wydarzenie kolejne edycje Konferencji Smoleńskiej.

- Ostatnio RMF FM opublikowało nowe stenogramy z zapisu czarnych skrzynek. Udało się odczytać o 30 proc. więcej rozmów z rejestratora niż w znanych dotychczas stenogramach. Czy to właściwy moment na ich opublikowanie i czy to na pewno przypadek, że właśnie teraz je poznaliśmy?

- Myślę, że zasadniczym powodem ich opublikowania jest ukazująca się w Niemczech książka Jürgena Rotha "Zamknięte akta S". Jest to nieprzemyślana próba zrównoważenia tamtego przekazu ogranym już dawno bełkotem. Jednak nawet jeżeli jakimś cudem nagle prokuratura wojskowa pozyskała możliwości techniczne, których nie miała przez pięć lat i przez to nie mogła sobie z tym poradzić, to proponuję, żeby na pierwszy ogień nie poszły jednak zapisy rozmów z kokpitu zarejestrowane przez czarne skrzynki.

- Co więc powinno pójść na pierwszy ogień?

- Film Koli, czyli ten film, który został nagrany w miejscu katastrofy, na wrakowisku. Słychać na nim ludzkie głosy, słychać rozmowy w języku rosyjskim. Myślę, że gdyby prokuratura naprawdę chciała coś wyjaśnić - co po pięciu latach raczej szkodzenia śledztwu niż posuwania go do przodu byłoby pewną nowością - to zajęłaby się w pierwszej kolejności właśnie tym filmem.

- Jak pani odbiera fakt, że po pięciu latach od katastrofy nadal w Warszawie nie stoi pomnik upamiętniający ofiary lotu Tu-154M?

- Jestem niezmiernie zadowolona, że jak Polska długa i szeroka istnieją duplikaty tablicy, którą kiedyś z Zuzanną Kurtyką zawiozłyśmy do Smoleńska i tam nielegalnie ją umieściłyśmy. Tych duplikatów jest już kilka tysięcy. Oryginalną tablicę Rosjanie zdjęli w przeddzień pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej. I wówczas ona multiplikowała się w tysiącach egzemplarzy - i w Polsce, i za granicą. Traktuję to z wielkim wzruszeniem i szacunkiem. To wielki dar serca ludzi przejętych tą narodową tragedią. W tej sytuacji fakt, że władze Warszawy nie chcą pomnika smoleńskiego albo chcą go w miejscu absolutnie niegodnym, ma moim zdaniem znaczenie drugorzędne.

- W którym miejscu stolicy powinien stanąć ten monument?

- Podpisuję się pod pomysłem radnego m.st. Warszawy Andrzeja Melaka, który uważa, że pomnik księcia Józefa Poniatowskiego powinien wrócić do swojej przedwojennej lokalizacji, zwalniając tym samym miejsce przed Pałacem Namiestnikowskim na pomnik smoleński. Bo to właśnie to miejsce, Krakowskie Przedmieście, było nie tylko miejscem pracy pary prezydenckiej, ale również świadkiem wielkiego narodowego zrywu. Wielkiego wspólnego bólu i wielkiej żałoby. I po dziś dzień, miesiąc w miesiąc jest świadkiem jednoczenia się ludzi w niezgodzie na taką kondycję państwa, jaką najdobitniej wyraził minister Sienkiewicz. Notabene rzadko zgadzam się z politykami PO, ale myślę, że w tym wypadku rozpoznanie ministra Sienkiewicza jest jak najbardziej słuszne.

Zobacz też: To Moskwa zleciła zabicie prezydenta Kaczyńskiego? Niemiecki dziennikarz ujawnia dokumenty wywiadu