Prof. Antoni Dudek

i

Autor: Andrzej Lange

Prof. Antoni Dudek: Został prezydentem dzięki Kaczyńskiemu

2015-08-01 4:00

"Super Express": - Już za kilka dni dobiegnie końca prezydentura Bronisława Komorowskiego. Jak ocenia pan te minione pięć lat? Antoni Dudek: - Uważam, że była to prezydentura zadowolonego notariusza. To był prezydent, który unikał tego, czego Polacy nie lubią, czyli ostrych starć i awantur politycznych. Jednak swoją aktywność ograniczał do roli notariusza, który podpisywał wszystkie ustawy, które przedstawił mu rząd PO-PSL. Jeśli dochodziło do sporów, to w sprawach drugorzędnych. Jednocześnie Bronisław Komorowski prezentował postawę całkowitego zadowolenia z rzeczywistości, która nas otacza. I wychodził z założenia, że wszyscy powinni się z tej rzeczywistości cieszyć. Było to jedną z przyczyn jego porażki wyborczej.

- Jeszcze kilka miesięcy temu Adam Michnik przekonywał, że Komorowski przegra jedynie wtedy, gdy na pasach przejedzie zakonnicę w ciąży. Nie przejechał, a i tak przegrał.

- Również byłem przekonany, iż Bronisław Komorowski wygra, choć od początku nie wierzyłem w optymistyczne zapowiedzi o wygranej już w pierwszej turze. Wydaje mi się, że największe błędy Komorowski popełnił między pierwszą a drugą turą. Pomysł referendum organizowanego tylko po to, żeby pozyskać głosy wyborców Pawła Kukiza, wywołał skutek odwrotny do zamierzonego. Prezydent fatalnie wypadał też podczas spotkań z wyborcami.

- A czy ta porażka nie wynikała też trochę z faktu, że wcześniej Bronisław Komorowski bardzo ostro krytykował śp. Lecha Kaczyńskiego, czym spowodował obniżenie szacunku do urzędu głowy państwa?

- To miałoby znaczenie, ale w 2010 roku. W tamtych wyborach przeważył jednak większy elektorat negatywny Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby wtedy PiS wystawił kogoś w stylu Andrzeja Dudy, Komorowski mógłby nawet nie zostać prezydentem. Jednak sam styl prezydentury polegający na unikaniu konfliktów Polakom się podobał, stąd tak wysokie, wręcz usypiające czujność, sondaże popularności, jakie prezydent miał aż do wiosny tego roku. Jednak czasem aż się prosiło o większą aktywność prezydenta. Choćby na polu polityki historycznej. Tego zabrakło.

- Gdyby premierem został Jarosław Kaczyński, to sporu nie udałoby się uniknąć.

- Ależ oczywiście, że to by się nie udało! Bronisław Komorowski miał to szczęście, że jego kadencja przypadła w czasie, gdy rządził jego obóz polityczny. Gdyby to Jarosław Kaczyński był premierem, spodziewać by się można było sporu porównywalnego z tym, jaki toczył prezydent Lech Kaczyński z premierem Donaldem Tuskiem.

- Do sporów dochodziło nie tylko wtedy, gdy prezydent i premier byli z jednego obozu?

- Tak było w czasie, gdy premierem był Leszek Miller, a prezydentem Aleksander Kwaśniewski. Gdy Miller i szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz podpisywali traktat akcesyjny do Unii Europejskiej, prezydent Aleksander Kwaśniewski stał nad nimi - tylko po to, by zaznaczyć swoją rolę. Gdy wciągano na maszt flagi państw Unii Europejskiej, wciągali je jednocześnie Miller z Kwaśniewskim. To rezultat defektu ustrojowego III RP. Należałoby zmienić zapis konstytucji dotyczący kompetencji premiera i prezydenta. I albo postawić na system kanclerski, zwiększyć uprawnienia premiera, ale wtedy prezydent w żadnym wypadku nie powinien być wybierany w wyborach powszechnych, albo wprowadzić system prezydencki.

- Model francuski?

- Nawet bardziej amerykański, w którym prezydent stałby na czele rządu, a urząd premiera zostałby zlikwidowany. Polacy wybory prezydenckie lubią, najchętniej w nich uczestniczą, są do nich przyzwyczajeni. Skoro tak, to system prezydencki byłby optymalnym rozwiązaniem.

- Wróćmy do Bronisława Komorowskiego. Zdecydowanie zabierał głos w obronie Wojskowych Służb Informacyjnych.

Zobacz:- Były dwie sprawy, w których diametralnie nie zgadzałem się z Komorowskim. Pierwszą była obrona służb wojskowych wywodzących się wprost z PRL. Drugą - zapraszanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego do Moskwy na obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej czy na posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. A także zorganizowanie Jaruzelskiemu państwowego pogrzebu. Wprawdzie generała nie można zestawić w jednym szeregu ze stalinowskim zbrodniarzem Bolesławem Bierutem, ale był Jaruzelski dyktatorem PRL, wybranym nie przez naród, lecz kontraktowy parlament. Honory należne prezydentom niepodległej RP po prostu mu się nie należały.

- Polem aktywności prezydenta jest polityka zagraniczna. Bronisław Komorowski prezentował postawę jawnie prorosyjską, zwrot nastąpił dopiero po wybuchu wojny na Ukrainie.

- Prezydent prezentował tu jednak nie tyle swoje stanowisko, ile realizował politykę rządu Donalda Tuska. To Tusk faktycznie decydował o polskiej polityce zagranicznej.

- Andrzej Duda zaprzysiężony zostanie już 6 sierpnia. Czy dokonywanie na przykład nominacji generalskich tuż przed rozpoczęciem kadencji swojego następcy nie budzi niesmaku?

- Budzi. Szczególnie że przyjęte było, iż nominacje generalskie przyznawane są w Dniu Wojska Polskiego, czyli 15 sierpnia. A więc Bronisław Komorowski wręczenie tych nominacji przyspieszył tylko po to, by nominacji dokonał on, a nie Andrzej Duda. Oczywiście można zrozumieć, że dla Bronisława Komorowskiego, jako byłego ministra obrony narodowej, armia ma szczególne znaczenie, a prezydent chciał zaznaczyć swoje wpływy w wojsku. Jednak tego rodzaju działania podejmowane tuż przed oddaniem stanowiska nie powinny mieć miejsca. Niewielkim usprawiedliwieniem może być jedynie fakt, że podobnie zachowywali się też poprzednicy odchodzącego prezydenta. Lech Wałęsa awansował na stopnie generalskie Mariana Zacharskiego i oficerów UOP zaangażowanych w sprawę "Olina", a Aleksander Kwaśniewski w ostatnich dniach urzędowania ułaskawił skazanego za udział w aferze starachowickiej byłego wiceszefa MSWiA Zbigniewa Sobotkę.

- Przewodniczący Związku Powstańców Warszawskich gen. Zbigniew Ścibor-Rylski na rocznicowej uroczystości powiedział, że Bronisław Komorowski będzie miał teraz pięcioletni urlop i za pięć lat powróci do Pałacu Prezydenckiego. Rzeczywiście jest możliwe, że prezydent za pięć lat ponownie wystartuje w wyborach prezydenckich i tym razem je wygra?

- Oczywiście byli prezydenci, którzy pełnili swój urząd jedną kadencję, mają prawo potem startować w wyborach. Wspomnieć jednak należy o przypadku Lecha Wałęsy, który wystartował w 2000 r., pięć lat po odejściu z urzędu. Skończyło się to dla niego kompromitującą porażką, wynikiem na poziomie 1 proc. głosów. Wydaje się, że Bronisław Komorowski nie będzie miał szans. Za bardziej prawdopodobny scenariusz uważam powrót do polskiej polityki i start w wyborach prezydenckich Donalda Tuska.

- A jaka będzie przyszłość Bronisława Komorowskiego?

- Mam nadzieję, że instytut i fundacja, które zamierza powołać, odegrają swoją pozytywną rolę. Oraz że będzie zdecydowanie bardziej aktywnie działać niż Instytut Lecha Wałęsy. Nie mówiąc już o Instytucie Kwaśniewskiego, którego działanie jest fikcją. A aktywność byłego prezydenta ogranicza się do wykładów i działalności nie społecznej, lecz zarobkowej.

- Czego spodziewa się pan po przyszłej prezydenturze Andrzeja Dudy?

- Trudno powiedzieć. Prezydent powinien być w stanie zdystansować się do środowiska politycznego, z którego się wywodzi. Ani Aleksander Kwaśniewski, ani śp. Lech Kaczyński, ani Bronisław Komorowski nie potrafili tego zrobić. Praktycznie jedynym niepartyjnym prezydentem po 1989 r. był Lech Wałęsa. Zarzucić mu można wiele, ale nie to, żeby służył jakiejś konkretnej partii.

- Raczej partie służyły jemu. Prezydentura Wałęsy to kilka odwołanych rządów, rozwiązywanie sejmów. Ale czy Andrzej Duda będzie w stanie nie realizować partyjnej polityki?

- Andrzej Duda doskonale wie, że wygraną w wyborach prezydenckich zawdzięcza, owszem, sobie i dobrej kampanii, przede wszystkim jednak Jarosławowi Kaczyńskiemu. To prezes PiS namaścił go jako kandydata, wyznaczył też członków sztabu wyborczego. Na pewno będzie mu trudno nie realizować polityki zbieżnej z interesami własnego obozu politycznego. Nie wiemy nawet, czy w ogóle tego chce. Ale powinien.

Zobacz: Rafał Trzaskowski: Unia się Polsce opłaca