Tomasz Walczak

i

Autor: super express

Tomasz Walczak komentuje: Ekonomia jest przeciwko PiS

2015-11-30 3:00

PiS przedstawił ułomny, ale wziąwszy pod uwagę obecne możliwości budżetowe, dość ambitny program prospołeczny. Jego filarami są 500 zł na dziecko, podwyższenie kwoty wolnej od podatku oraz obniżenie wieku emerytalnego. Pomijając sensowność tych pomysłów, trzeba zauważyć, że są one niezwykle kosztowne. Owszem, jak każda polityka społeczna są one inwestycją w społeczeństwo, ale jak każdą politykę społeczną trzeba ją z czegoś sfinansować.

Rząd PiS udaje, że wie, jak to zrobić. Udaje, bo pomysły, które przedstawił, nie przyniosą zbyt dużo pieniędzy, a jeśli nawet przyniosą, to nie stanie się to od razu. Fundamentem poszukiwań funduszy ma być uszczelnienie systemu podatkowego. Oczywiście, szacunek dla PiS, że chce z unikaniem opodatkowania walczyć, bo sztuczki podatkowe godzą w państwo jako sprawnie funkcjonujący byt. Co więcej, tylko tam leżą ogromne pieniądze dla budżetu. Z systemu VAT wycieka ok. 40 mld zł. Kolejne miliardy złotych uciekają wraz z wyprowadzaniem zysków przez zagraniczne firmy. Tyle że nie da się po te pieniądze sięgnąć ot tak. Walka z unikaniem opodatkowania jest jak wojna z narkotykami i terroryzmem - można odnieść pojedyncze sukcesy, ale we współczesnym świecie globalnej gospodarki zjawiska nie da się całkowicie wyeliminować. Zresztą i sukcesy nie przychodzą tu od razu, ale dopiero po latach. Założenie PiS, że uszczelniając system, da się od razu wypełnić budżet pieniędzmi, jest zwykłą mrzonką.

Zobacz także: Zandberg i jego ludzie skrytykowali PiS, spisała ich policja

Skąd więc zdeterminowany do wprowadzania swoich obietnic w życie PiS ma wziąć pieniądze? Zawsze można je pożyczyć. Ale nie będzie to dobrze wyglądać, jeśli zrobi to partia, która tak gardłowała, że PO zadłużyła Polskę bardziej niż Gierek. Będzie to zresztą wbrew zasadom ekonomii. Nawet te szkoły ekonomii, które dostrzegają pozytywną rolę zadłużenia państwa, wskazują, że aby miało to sens dla kondycji gospodarki, robi się to w momencie kryzysu. A kryzysu w Polsce nie mamy.

Zawsze też można podnieść podatki. I byłby to sensowny pomysł, gdyby nie niechęć Polaków do płacenia podatków. PiS musiałby jakoś wytłumaczyć, że większe podatki oznaczają lepsze usługi państwa na rzecz obywateli. Że bez zwiększenia podatków nie da się budować nawet tak rachitycznego państwa dobrobytu, jakie proponuje. Ale jak to zrobić, skoro mówiło się w kampanii, że wszystkim się da, ale nikomu nie zabierze?

PiS wydaje się więc być w pułapce swoich obietnic i przekonań. Jeśli zapowiedzi nie zrealizuje, przegra wybory. Jeśli je zrealizuje, doprowadzi do ruiny budżet, co z kolei odbije się na usługach publicznych takich jak edukacja i służba zdrowia, i też przegra. Tak to jednak jest, kiedy działa się półśrodkami.