Dochodziła 9.00, gdy ulicę Polną w Koziegłowach wypełnił ryk syren karetki pogotowia i straży pożarnej, a na prywatnej posesji należącej do państwa K. zaroiło się od ratowników. Na posesji już od kilkunastu minut trwała reanimacja dwuletniego Szymusia. Spontanicznie prowadzili ją okoliczni mieszkańcy na oczach zmartwiałej z przerażenia matki chłopca.
Malec był nieprzytomny, gdy do akcji włączyli się medycy. Błyskawicznie zdecydowali o przewiezieniu go do szpitala, a ponieważ liczyła się każda minuta, wezwali śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Chłopiec został przetransportowany do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Jego stan jest ciężki. Lekarze walczą o jego życie - relacjonuje Barbara Poznańska, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Myszkowie.
- Ma rozlegle obrażenia głowy i klatki piersiowej. Znajduje się w stanie śpiączki farmakologicznej. Rokowania są ostrożne - dodaje Wojciech Gumułka, rzecznik prasowy szpitala.
Zobacz: Tak Misiewicz służył do mszy w kościele! [ZDJĘCIA]
W ślad za synkiem do Katowic przyjechali rodzice Szymusia. Z jego mamą, jedynym świadkiem tragedii, policja nie zdołała porozmawiać, bo kobieta jest w silnym szoku. Z nieoficjalnych informacji wynika, że rankiem Dagmara K.zawiozła do szkoły najstarsze ze swoich dzieci, a z dwojgiem młodszych wróciła do domu. Otworzyła pilotem bramę, wjechała na posesję, wypuściła Szymusia z auta i zajęła się drugim dzieckiem. Właśnie wtedy Szymuś miał się uwiesić na zamykającej się bramie.
- Jest za wcześnie, żeby przesądzać, co tam się stało, ale wygląda na to, że był to nieszczęśliwy wypadek - mówi Barbara Poznańska.