Na ostatnim piętrze warszawskiego "Juniora", jednego ze sklepów przy "ścianie wschodniej" ulicy Marszałkowskiej, ni stąd, ni zowąd, kilka lat przed Sierpniem, w epoce Gierka, rozkwitło kolorowe stoisko poznawczo-rozwojowe. Jego poznawczość polegała na tym, że można się tam było przekonać, że np. sztruks może być kolorowy, chociaż ten z Peweksu, sprzedawany w formie spodni marki Lee, jest co najwyżej granatowy, brązowy, ewentualnie ma kolor "dzikich plaż, na których zbierałaś bursztyny". Rozwojowość stoiska polegała na tym, że miało wielką ambicję uczynienia, z dostawy na dostawę, z ulicy warszawskiej ulicy paryskiej. Ulice w całej Polsce chciały wyglądać podobnie, dlatego do Hofflandu waliło pół Polski. Drugie pół w tym czasie albo pracowało, albo było chore.
Hoffland od pierwszych godzin istnienia zasłynął z tego, że można w nim było kupić czerwone, bordowe i zielone sukienki ze sztruksu. Pod warunkiem, że było się w okolicy w momencie "zrzutu", zajęło się strategiczną pozycję w pobliżu stoiska, poprawnie przeprowadziło się akcję "łapanka" lub "wyrywanka" i szczęśliwie umknęło z pola walki, po uiszczeniu niewygórowanej opłaty.
Noszenie ubrania z Hofflandu było niczym plakietka zuchowej sprawności. Świadczyło bowiem o wielkich umiejętnościach taktycznych, jeśli nie samego odzianego, to na pewno kogoś z jego rodziny. O kolejkach w Hofflandzie krążyły po kraju zniechęcające legendy, które nikogo jednak zniechęcić nie zdołały. Barbara Hoff, młoda, zdolna, nieprzystosowana do szarości dyktatorka mody, korzystała z tkanin, które wcześniej w ogóle nie były kojarzone z ubraniami. W Hofflandzie sprzedawano na pniu ubrania z bawełnianej surówki, znanej dotąd głównie w postaci woreczków na mąkę i chust trójkątnych. Były też frywolne, półprzejrzyste stroje z materiału zwanego gnieciuchem lub kreponem, czyli skrzyżowania gazy z nienawiścią do żelazka. Gruba flanela, używana dotąd w fabrykach na czyściwo do smaru, w Hofflandzie zachwycała nasyconymi barwami. Podobnie jak we wszystkich innych sklepach w Hofflandzie kupowało się wszystko jak leci. Z tą różnicą, że wszystko to naprawdę nadawało się do noszenia, a nie do oddania niewymagającym potrzebującym lub podłożenia pod nogę stołu, żeby się nie chybotał.
o "Juniora", jednego ze sklepów przy "ścianie wschodniej" ulicy Marszałkowskiej, ni stąd, ni zowąd, kilka lat przed Sierpniem, w epoce Gierka, rozkwitło kolorowe stoisko poznawczo-rozwojowe. Jego poznawczość polegała na tym, że można się tam było przekonać, że np. sztruks może być kolorowy, chociaż ten z Peweksu, sprzedawany w formie spodni marki Lee, jest co najwyżej granatowy, brązowy, ewentualnie ma kolor "dzikich plaż, na których zbierałaś bursztyny". Rozwojowość stoiska polegała na tym, że miało wielką ambicję uczynienia, z dostawy na dostawę, z ulicy warszawskiej ulicy paryskiej. Ulice w całej Polsce chciały wyglądać podobnie, dlatego do Hofflandu waliło pół Polski. Drugie pół w tym czasie albo pracowało, albo było chore.
Hoffland od pierwszych godzin istnienia zasłynął z tego, że można w nim było kupić czerwone, bordowe i zielone sukienki ze sztruksu. Pod warunkiem, że było się w okolicy w momencie "zrzutu", zajęło się strategiczną pozycję w pobliżu stoiska, poprawnie przeprowadziło się akcję "łapanka" lub "wyrywanka" i szczęśliwie umknęło z pola walki, po uiszczeniu niewygórowanej opłaty.
Noszenie ubrania z Hofflandu było niczym plakietka zuchowej sprawności. Świadczyło bowiem o wielkich umiejętnościach taktycznych, jeśli nie samego odzianego, to na pewno kogoś z jego rodziny. O kolejkach w Hofflandzie krążyły po kraju zniechęcające legendy, które nikogo jednak zniechęcić nie zdołały. Barbara Hoff, młoda, zdolna, nieprzystosowana do szarości dyktatorka mody, korzystała z tkanin, które wcześniej w ogóle nie były kojarzone z ubraniami. W Hofflandzie sprzedawano na pniu ubrania z bawełnianej surówki, znanej dotąd głównie w postaci woreczków na mąkę i chust trójkątnych. Były też frywolne, półprzejrzyste stroje z materiału zwanego gnieciuchem lub kreponem, czyli skrzyżowania gazy z nienawiścią do żelazka. Gruba flanela, używana dotąd w fabrykach na czyściwo do smaru, w Hofflandzie zachwycała nasyconymi barwami. Podobnie jak we wszystkich innych sklepach w Hofflandzie kupowało się wszystko jak leci. Z tą różnicą, że wszystko to naprawdę nadawało się do noszenia, a nie do oddania niewymagającym potrzebującym lub podłożenia pod nogę s