Od czasu zaginięcia Mateusza Szylaka, studenta Politechniki Rzeszowskiej minął już ponad miesiąc. Wciąż nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzyło się w nocy z 19 na 20 listopada. Przypomnijmy, że Mateusz bawił się wtedy w pubie Czarny Kot na rzeszowskim Rynku. Później miał wrócić do swojej dziewczyny. Na miejsce nie dotarł:
Polecany artykuł:
- Stwierdziłam, że pewnie został u kolegów na noc, poszedł potem na uczelnie, bo studiował zaocznie, no i że wróci - mówi dziewczyna zaginionego w programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie".
To ona jako pierwsza udała się na policję. Przeprowadzono kilka akcji poszukiwawczych. Zakładano między innymi, że zaginiony mógł wpaść do Wisłoka:
- Poziom wody w Wisłoku tego dnia był o 80 centymetrów wyższy, ponieważ padał śnieg. Była też spuszczana woda - mówi policja w programie TVP.
Detektywi nie wykluczają uprowadzenia. Wpadli przy tym na nowy trop:
Dotarliśmy do takich informacji, że jedna kobieta słyszała pisk opon i jakieś krzyki - mówi jeden z detektywów w programie TVP.
Nagranie z monitoringu jest bardzo niewyraźne, ale wokół pojazdu widoczny jest ruch. Zdarzenie ma miejsce w czasie, w którym w przybliżeniu urwał się sygnał z komórki zaginionego. Na nagraniach widać też, że Szylak zaczepiał przechodniów i pokazywał kierowcom środkowy palec. Czy komuś w ten sposób podpadł? Na odpowiedź trzeba jeszcze poczekać.
Cały materiał o Mateuszu Szylaku znajdziesz tutaj: http://vod.tvp.pl/27981442/16122016
i