Ostatnie miesiące nie były dla niej łatwe. Wielka gwiazda lat 90., pierwsza wokalistka Varius Manx, znowu musiała stawić czoła chorobie. Trzy lata temu zdiagnozowano u niej guza ślinianki przyusznej. Guza wycięto, nowotwór nie był złośliwy. Ale i tak informacja o chorobie podłamała artystkę.
- Byłam przerażona. Dotarło do mnie wtedy bardzo naocznie, że w sekundę wszystko może się skończyć. To całe zdrowotne zamieszanie wiąże się z wycinaniem innych symbolicznych guzów w moim życiu - wyznała jakiś czas temu Lipnicka.
Mówiąc o wycinaniu symbolicznych guzów, miała zapewne na myśli bolesne rozstanie z Johnem Porterem (65 l.). Byli parą od 2003 roku, przez lata tworzyli szczęśliwy duet w życiu i na scenie. W czerwcu tego roku muzyk ogłosił rozstanie z Anitą. Jakby zmartwień i problemów było mało, rak znów dał o sobie znać - guz odrósł.
- W tym roku miałam wznowę i kolejny zabieg - wyznała Anita w magazynie "Viva!".
Artystka szybko pogodziła się z losem.
- W takich sytuacjach, kiedy nie jestem w stanie nic z tym zrobić, kompletnie się poddaję i myślę: cokolwiek będzie, widocznie tak ma być - mówi.
Teraz nie przeraża jej już nawet widmo śmierci. We wstrząsających słowach wyznała, że gdyby zmarła, nie byłoby jej żal życia. Nie chciałaby tylko osierocić swojej 9-letniej córki Poli.
- Po operacji wróciłam do domu, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jedyne, co mnie martwiło, to myśl, że jeślibym zniknęła, mojemu dziecku zabrakłoby mamy. Nie myślałam, że zabraknie mnie dla życia albo zabraknie życia mi. Jestem gotowa odejść w każdej chwili. W sensie metafizycznym i dosłownym - powiedziała Anita.
ZOBACZ: Anita Lipnicka żałuje, że wróciła do Polski z emigracji w Londynie. Gorzkie słowa wokalistki