Henryk Talar: Wilhelmi załatwił mi rolę, a później się obraził

2011-02-23 3:00

Wielki aktor Henryk Talar (66 l.) nie miał łatwego startu zawodowego. Dziś wspomina, że tak naprawdę pierwszy rękę do niego wyciągnął Roman Wilhelmi (+55 l.). Później panowie zostali przyjaciółmi... Tylko nam Talar opowiada, jak się rozpoczynała jego aktorska kariera.

Dzięki polonistce Bronisławie Wójcik trafiłem do szkolnego teatrzyku w Bielsku-Białej, gdzie chodziłem do szkoły. To ona obsadziła mnie w roli Koziołka Matołka w jednym z przedstawień. Do dziś się śmieję, że to przez nią i przez tę rolę straciłem włosy.

Do krakowskiej PWST zdawałem dwa razy. Za pierwszym usłyszałem, że mam nie ten wzrost, nie ten talent i że jest tyle innych zawodów na "a". Przez rok pracowałem w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej jako maszynista. Do PWST dostałem się za drugim razem.

Przeczytaj koniecznie: Nieznane zdjęcia Romana Wilhelmiego

Nic nie wysypało mi się z rękawa. Musiałem na wszystko sam zapracować. Miałem to szczęście, że grałem z najwybitniejszymi aktorami, że metodą prób i błędów dochodziłem do tego, jak i co powinienem robić. Starałem się nie wzorować na nikim. Moja przyjaźń z Ryszardą Hanin (+75 l.), Olą Śląską (+64 l.) czy Romanem Wilhelmim, oddanie teatrowi Ateneum, w którym zagrałem wiele wspaniałych ról - to było coś pięknego, niezapomnianego. Pamiętam, jak Roman powiedział reżyserowi Maciejowi Domańskiemu, żebym to ja grał z nim w "Wyspie" Athola Fugarda. "Maciuś, k…, czemu ma tego nie zagrać ten młody aktor Heniu? On będzie ćwiczył, a ja przyjdę na co piątą próbę" - takie były jego słowa. Potem, gdy pojechaliśmy do Genewy, a ja dostałem tam główną nagrodę, bardzo się na mnie obraził. Mimo że w drodze powrotnej miał miejsce obok mnie, siedział gdzie indziej. Taki już był, ale udało nam się zaprzyjaźnić.

Moje aktorstwo zawsze wynikało z mojego wewnętrznego zapotrzebowania na ten zawód. Tak było, gdy użyczałem głosu Kubusiowi Puchatkowi albo myszy Aleksandrowi z "Pszczółki Mai". Robiłem to dla mojej córki Zuzy. Tak było też z poważnymi przedsięwzięciami. Robiłem je, bo czułem, że warto, że mam przez nie coś do powiedzenia, że widz mnie zrozumie.

Gdybym zaczynał jeszcze raz dziś, to chyba nie byłbym aktorem. Dzisiaj ten zawód może wykonywać każdy, kto umie mówić, a ja chciałbym, żeby nadal wykonywali go tylko ci, którzy go czują. Widownia dziś a dawniej, teatr dziś a kiedyś to są dwa różne światy. Kiedy wychodziłem na scenę w stanie wojennym, było porozumienie między mną - aktorem a widzem, wykonując ten zawód, wchodziło się do takiej rzeki, że nie wiadomo było, czy przepłyniemy, ale wiadomo było, że tam po drugiej stronie sceny jest brzeg. Dzisiaj o godzinie 19 nie wiadomo, co będzie i kto będzie na widowni. Chciałbym, żeby po jednej i po drugiej stronie byli wybrańcy.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki