Tomasz Walczak

i

Autor: Piotr Grzybowski Tomasz Walczak

Białorusini są wściekli i chcą zmian - Tomasz Walczak o tle bezprecedensowych protestów na Białorusi

2020-08-10 17:07

Na Białorusi trwa rewolucja? To już koniec Aleksandra Łukaszenki? Po wyborach prezydenckich na Białorusi i bezprecedensowych protestach nie tylko w Mińsku i największych miastach, ale także mniejszych ośrodkach wielu zadaje sobie te pytania. Na razie wszystko wskazuje na to, że upadek Łukaszenki nie nastąpi, ale też zaszły w ostatnich miesiącach rewolucyjne i nieodwracalne zmiany w białoruskim społeczeństwie.

Przywykliśmy patrzeć na Białorusinów jak na społeczeństwo bierne, poddające się wyrokom losu. Sami Białorusini, którym dystansu do siebie nie brakuje, lubią opowiadać dowcip, że jak ktoś im każe usiąść na sterczącym z krzesła gwoździu, to się nawet nie zdziwią i powiedzą „A może tak musi być”. Wielu więc ostatnia erupcja społecznego buntu wobec reżimu Łukaszenki mogła zdziwić, choć jego sygnały było już widać od jakiegoś czasu. Nie były jednak na tyle spektakularne, by je dostrzec z Polski.

PRZECZYTAJ koniecznie: Białorusini obalą Łukaszenkę? Rychły koniec jego rządów raczej nie nadejdzie - mówi ekspertka ds. Białorusi

Wystarczy pojechać na białoruską prowincję i nastawić ucha. To prowincja (czyli większość Białorusi) od lat uznawana była za fundament władzy Łukaszenki. Kiedy 25 lat temu obejmował swoje rządy, zawarł ze społeczeństwem kontrakt: ja wam daję stabilizację, a wy się nie buntujecie. Dla Białorusinów, dla których lata po upadku Związku Radzieckiego były czasem niepewności i głodu, przed którym ratowały wszechobecne ogródki warzywne zakładane nawet na blokowiskach, była to kusząca oferta. Jeśli dodamy do tego nostalgię za czasami radzieckimi i porządek oraz bezpieczeństwo, którego brakowało w sąsiedniej Rosji i Ukrainie, dla większości Białorusinów, ludzi skromnych i niewymagających wiele, było to do zaakceptować.

Wiele się jednak w ostatnich latach zmieniło. Niezadowolenie przestali wyrażać tylko intelektualiści i mieszkańcy Mińska, którzy mimo represji i niemal pewnego więzienia wychodzili na ulice i protestowali. Wściekła stała się też prowincja, która do tej pory, widząc zemstę władz, wolała trzymać się z dala od polityki. Uznała, że dłużej tak się już nie da żyć.

Łukaszenka przestał się wywiązywać z umowy ze społeczeństwem. Bieda jak była, tak pozostała. Niewielu dostrzegało, by ich życie znacząco się poprawiało. Pensje nadal były niskie, a przydomowe ogródki nadal karmiły, bo zmuszała do tego drożyzna w sklepach. Jeśli dla białoruskich rodziców największym sukcesem życiowym najczęściej jest to, by ich dzieci wyjechały żyć za granicą, to nie jest to kraina marzeń, o której tak lubi mówić Łukaszenka. Co z tego, że władza chwali się, że nie ma już pustych półek w sklepach i kartek na masło, a w sklepach obfitość towarów – skoro na kiełbasy, które są dowodem dobrobytu, nikogo nie stać. Ile razy widziałem białoruskich emerytów, którzy tęsknym wzrokiem patrzyli za nimi i odchodzili zawiedzeni, bo skromniutkie emerytury na takie szaleństwa nie pozwalały. Choć Białorusini zarabiają średnio ponad dwa razy mniej niż Polacy, w sklepach płacą tyle samo albo więcej niż my. Nawet na drobne luksusy ich nie stać.

Ziarna dzisiejszego buntu zasiały też pomysły podatku od bumelanctwa. Władze chciały, żeby niepracujący byli karani grzywną. Prowincja pytała: „jak mamy pracować, skoro państwo nie daje nam pracy. Zamiast tego zwalnia i ma do nas pretensje, że nie pracujemy!”. I protestowała. Trzy lata temu protesty wyszły z Mińska i Grodna i dotarły nawet do niewielkich miasteczek. Wtedy to był szok. Dziś już to nie dziwi.

„Czego mam się bać? Niczego już mi zabrać nie mogą” – odpowiadają Białorusini, kiedy pytam, czy nie boją się głośno wyrażać swojego zadowolenia nawet w urzędach, kiedy władza słucha. Białorusini przestali się bać. Chcą zmian, chcą godnie żyć. Chcą mieć wpływ na rzeczywistość. A Łukaszenka dać im tego nie potrafi. Pokazała to już kampania wyborcza. Pokazują protesty powyborcze. Idzie nowe i nie ma przed tym odwrotu. Pytanie, dokąd zaprowadzi to Białorusinów. Tego nie wie dziś nikt.