Protesty na Białorusi

i

Autor: AP Protesty na Białorusi

Białorusini obalą Łukaszenkę? Rychły koniec jego rządów raczej nie nadejdzie - mówi ekspertka ds. Białorusi

2020-08-10 17:02

Wiele wskazuje na to, że protesty będą trwały, ale rychły koniec Łukaszenki raczej nie nadejdzie. Choć nie jest też tak, że obecna sytuacja nie ma wpływu i na sytuację wewnętrzną na Białorusi, i jej politykę zagraniczną. Bo ma, i to ogromny - mówi w rozmowie z "Super Expressem" Anna Maria Dyner, analityczka ds. Białorusi i polityki bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

„Super Express”: – Po tym, jak Białorusini bezprecedensowo wyszli tłumnie na ulice wielu białoruskich miast w proteście przeciwko Alaksandrowi Łukaszence i fałszerstwom wyborczym, wielu zastanawia się, czy po 25 latach rządów przyszedł koniec jego władzy. Rzeczywiście, pora się z nim żegnać?
Anna Maria Dyner: – Na pewno ta kampania wyborcza na Białorusi była bardzo specyficzna. Pokazała zmęczenie ludzi rządami Alaksandra Łukaszenki oraz ciągle trudnymi warunkami ekonomicznymi. I wreszcie niedzielne protesty w powyborczy wieczór pokazały sprzeciw wobec fałszerstw wyborczych. Białorusini zwyczajnie nie chcą być oszukiwani, nie chcą, jak sami twierdzą, by ich głosy były ukradzione. Wiele wskazuje na to, że protesty będą trwały, ale rychły koniec Łukaszenki raczej nie nadejdzie. Choć nie jest też tak, że obecna sytuacja nie ma wpływu i na sytuację wewnętrzną na Białorusi, i jej politykę zagraniczną. Bo ma, i to ogromny.

PRZECZYTAJ także: Białorusini są wściekli i chcą zmian - Tomasz Walczak o tle bezprecedensowych protestów na Białorusi

– Jak te protesty przełożą się sytuację wewnętrzną?
– Jeżeli Alaksandar Łukaszenka nie weźmie pod uwagę postulatów białoruskiego społeczeństwa, prędzej czy później się to na nim zemści.
– Ale czy Łukaszenka jest gotowy, by się w głos obywateli wsłuchać?
– Nie jest tak, że on w ogóle nie słucha ludzi, ale wygląda na to, że w ostatnim czasie stracił słuch społeczny, który miał w latach poprzednich. Jednocześnie Łukaszenka nie bierze pod uwagę jakiekolwiek rokowań, okrągłych stołów czy mediacji Zachodu. Strony opozycyjnej nie traktuje jak partnerów do rozmowy, a ponieważ odrobił lekcje ukraińskie, nie wierzy w żadne gwarancje państw zachodnich. Oczywiście, jeśli zignoruje nastroje społeczne, jego władza w dłuższej perspektywie będzie po prostu zagrożona.
– Na razie udowodnił, że nie docenia szybko zmieniającego się społeczeństwa, sam pozostając tym samym politykiem, co zawsze.
– Ten rozdźwięk dla Łukaszenki jest niebezpieczny. Kto bowiem zagwarantuje, że Rosja nie postanowi wykorzystać tych nastrojów i nie będzie ich podsycała swoimi sprawdzonymi metodami, by osłabiać jego pozycję. To scenariusz, który Mińsk musi brać pod uwagę, bo słaby Łukaszenka jest idealnym rozwiązaniem z punktu widzenia Kremla. Dopóki nie znajdą kogoś, kto będzie jeszcze lepszym gwarantem rosyjskich interesów na Białorusi. Sam Łukaszenka boi się protestów społecznych, bo wyobraźmy sobie, że na ulice wyjdą pracownicy największych mińskich zakładów przemysłowych. To ok. 100 ludzi. Żaden OMON z taką siłą sobie nie poradzi.
– Niedzielny wieczór przyniósł doniesienia o tym, że w kilku mniejszych miejscowościach Białorusi oddziały wysłane do zapewnienia spokoju nie podejmowały działań przeciwko protestującym. Łukaszenka musi się liczyć z tym, że resorty siłowe niekoniecznie są po jego stronie?
– Na pewno pojawia się gdzieś wątpliwość, czy na pewno chcą wychodzić przeciwko własnemu społeczeństwu. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Łatwiej się bowiem milicjantom czy OMON-owcom pacyfikuje ludzi w Mińsku, których oni nie znają, bo zostali do stolicy zwiezieni z dalekich miast i miasteczek. Trudniej jest wyjść w mniejszym mieście przeciwko własnemu sąsiadowi czy kuzynowi. Tam mogą odmawiać interwencji, uznając, że wolą być po stronie znanych im ludzi niż władzy, która może się zmienić. Patrząc szerzej, jeśli struktury siłowe zaczną się rozglądać za nowym gospodarzem, będzie to oznaczać początek końca reżimu Alaksandra Łukaszenki.
– Postawa elit władzy jest chyba kluczowa, bo to one zdecydują, czy wiernie bronić reżimu, czy czują jego zbliżający się koniec. To z kolei zależy od tego, czy spontaniczny gniew Białorusinów zamieni się w bardziej zorganizowany ruch. Ale znów – do tego potrzeba liderów, a tych po stronie antyłukaszenkowskiej wyraźnie brakuje.
– Akurat te osoby, które byłyby w stanie objąć przywództwo tych protestów, siedzą w więzieniach. To był zresztą majstersztyk ze strony białoruskich władz, że jeszcze przed wyborami zamknęły takie postacie jak Statkiewicz, Seweryniec czy Cichanouski. Nie odbyło się to bez powodu. To są akurat ci ludzie, którzy dążyliby do konfrontacji z reżimem i którzy byliby w stanie przekształcić się w politycznych liderów tych protestów. Pamiętajmy też, że rewolucja rządzi się swoją logiką i często na jej czele stają ludzie, których byśmy o to nie podejrzewali. Ba! Którzy sami siebie by o to nie podejrzewali. Nie lekceważyłabym też Białorusinów. Nawet jeśli protesty w najbliższych dniach wygasną, wcale nie oznacza, że nie wrócą np. już jesienią. Za chwilę bowiem pojawią się kolejne kryzysy polityczne na tle gospodarczym, bo sytuacja ekonomiczna na pewno się nie poprawi. A jeśli jeszcze – o czym wspominaliśmy – włączy się w to Rosja, wcale ten obecny gniew nie musi rozejść się po kościach.
Rozmawiał Tomasz Walczak