7 lat temu próbował odebrać sobie życie

i

Autor: redakcja se

Narzeczona Leszka Millera jr.: Siedem lat temu próbował odebrać sobie życie

2018-09-19 6:00

Po raz pierwszy od samobójczej śmierci swojego narzeczonego Leszka Millera jr. (†48 l.), Katarzyna Sobkowiak (35 l.) ujawnia tajemnice ich związku i okoliczności sierpniowej tragedii. Zdradza szczegóły burzliwej relacji oraz wspomina ostatnie chwile dramatu. 

„Super Express”: Jak pani poznała Leszka Millera jr.?

Katarzyna Sobkowiak, narzeczona Leszka Millera jr.: Siedem lat temu, przez wspólnych znajomych z Gdańska. Zadzwonili i zaprosili nas na kolację. Tam poznałam Leszka.

To była miłość od pierwszego wejrzenia?

Absolutnie! Miał wtedy żonę. Ktoś mu dał mój numer telefonu, a on napisał sms-a z propozycją randki. Odmówiłam mu. „Człowieku, nie pisz do mnie. Wiem o Twojej żonie. Daj mi spokój, w takie randki się nie mieszam”- odpisałam. Poza tym różniło nas 13 lat.

Co było dalej?

Spotkaliśmy się po dwóch latach. Skontaktował się ze mną przez media społecznościowe. Napisał, że rok wcześniej rozstał się żoną i jest w separacji. Pytałam go, czy jest pewny swojej decyzji, czy nie będzie wracał do żony. Był zdecydowany. Sprawa rozwodowa skończyła się kilka miesięcy po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Można powiedzieć, że na mnie czekał.

Planował zaręczyny?

Leszek oświadczył mi się w wigilię, kiedy ubierałam choinkę. To była jedna z tych wzruszających i pięknych chwil w życiu, których się nie zapomina.

Mieliście już wyznaczoną datę ślubu?

Nie, ale Leszkowi bardzo zależało. Wybierał dla mnie pierścionek ze swoją mamą. Mówił, że musi mnie jakoś zabezpieczyć, bo nie wiadomo, ile pożyje. Miał chorą trzustkę i niczego nie mógł być pewny.

Dlaczego nie doszło do ślubu?

Odwlekałam to, tworzyliśmy burzliwy związek. Kłóciliśmy, ze cztery razy się wyprowadzałam z domu. Chciałam, żebyśmy dali sobie jeszcze rok. Wszyscy wiedzą, że bywała u nas nawet policja. To ja po nią dzwoniłam, ale nie chcę wchodzić w szczegóły. Oboje byliśmy nerwowi. Miewaliśmy wzloty i upadki.

Poznała pani bliżej rodzinę byłego premiera?

Oczywiście. Wszystkie obiady opisywane w mediach, które jedliśmy wspólnie, gotowałam ja. Jeśli wszyscy byliśmy akurat w Warszawie, co niedzielę spotykaliśmy się na grillu. Nikt nie miał nikomu niczego za złe. A teraz zaczęło się poszukiwanie winnego. Tylko nie tam, gdzie trzeba.

Co to znaczy?

Siedem lat temu, kiedy Leszek był jeszcze żonaty, próbował odebrać sobie życie. Podcinał sobie żyły, był praktycznie w takim samym stanie jak ostatnio. Na szczęście wtedy wszyscy się zorientowali. A on trzy dni spędził w zakładzie zamkniętym.

Skąd wzięła się u niego depresja?

Mówił mi, że bardzo przeżywał rozstanie z żoną. Kochał ją, byli razem ze sobą bardzo długo. Miał do niej sentyment.

Leczył się?

Czasami chodził do lekarza, tak opowiadał.

Wróćmy do tamtego feralnego dnia. Przed śmiercią Leszka Millera jr. doszło między wami do kłótni.

Nie było żadnej strasznej awantury. Miałam do niego pretensję, bo pił już drugi dzień. Nie życzyłam sobie tego, dlatego spałam na dole.

A potem stało się najgorsze.

Wstałam ok. godz. 9. Ale znalazłam go około południa, gdy weszłam do łazienki. Byłam przekonana, że śpi.

Monika Miller zarzuca pani, że ciało leżało bezwładnie. „Nie miał nawet poduszki pod głową” - powiedziała.

Nie miał poduszki pod głową, bo nie pozwoliła na to policja. To ja go odcięłam i położyłam na podłodze. Kazali mi go nie dotykać. Siedziałam potem przy tej wannie. Musiałam tam wchodzić przez cały dzień i przeżywać to od nowa. To było okropne.

Jakie działania w stosunku do pani podjęła policja? Podobno pobrano materiał spod pani paznokci.

To prawda. Chcieli próbki każdego, kto był w tym czasie w domu, żeby wykluczyć udział osób trzecich. Pytałam, czy jestem o coś oskarżona, a wtedy usłyszałam, że takie są procedury. Powiedziałam, że to niemożliwe, żeby ktoś u nas był, bo mamy alarm.

Po śmierci Leszka samodzielnie pani zdecydowała o wyprowadzce z waszego wspólnego domu?

Poproszono mnie o to. Rodzice Leszka chcieli przyjąć tam gości, którzy przyjechali na pogrzeb. Po wszystkim spotkałam się z jego rodziną i przekazałam im, że chcę się stamtąd jak najszybciej wyprowadzić. Nie byłam w stanie przebywać w tym miejscu.

To prawda, że rodzina Leszka Millera jr. nie zgodziła się, żeby pani przyszła na pogrzeb?

Tak, jego mama mnie zapytała czy ze względu na Monikę mogłabym nie przychodzić, bo ona jest w ciężkim stanie psychicznym. Ale nie wyobrażam sobie, że Leszek wybaczyłby mi, gdybym mnie tam nie było. Poszliśmy z moją rodziną i znajomymi, ale staliśmy na szarym końcu. Zgodziłam się na to, bo nie chciałam awantury. Pomodliłam się, złożyłam kwiaty na jego grobie. Kiedy wszyscy się rozchodzili, podeszliśmy bliżej. Nie będę opowiadać jak po pogrzebie zachowała się Monika.

Jej mama twierdzi, że traktowała pani Leszka „jak bankomat”.

Nie chciałam od niego prezentów. Powiedział, że zostanę jego żoną, bo właśnie taka jestem. Gdy chciał mi coś kupić, mówiłam, że nie chcę prezentów. Chciałam jedynie, abyśmy się nie kłócili, żeby było w porządku. Nauczył się, że nic nie musi mi kupować. Wiedział, że nie lubiłam kwiatów, więc przez pięć lat dostałam je od niego tylko kilka razy.

Monika nie ma o pani najlepszego zdania.

Gdy była żona dowiedziała się, że Leszek ma nową dziewczynę, a ja się do niego wprowadziłam, Monika ciężko to zniosła.

Zabraniała pani narzeczonemu spotykać się z córką?

Monika Miller nie utrzymywała kontaktów ze swoim ojcem przez ostatnie siedem lat. Weszli w spór, odkąd Monika ukończyła 15 lat. Nie wiem, o co chodziło, nie mogłam się dowiedzieć. To była jakaś tajemnica. Nakłaniałam go, żeby się pogodzili. Ale to nieprawda, że spotykali się u dziadków.