Opinie Walczak

i

Autor: GRAFIKA SE Mariusz Trocewicz

Protest Tuska. Jednym tweetem można zebrać ludzi, ale nie obalić PiS - komentuje Tomasz Walczak

2021-10-13 14:56

Tusk jednym tweetem zebrał tłum ludzi na warszawskich ulicach - zachwalają swojego szefa politycy PO. W dzisiejszych czasach nie jest sztuką zebrać ludzi, by wyrazili oburzenie. Sztuką jest zmienić świat - komentuje niedzielne protesty dziennikarz "Super Expressu". Jak zwraca uwagę media społecznościowe, dzięki którym łatwo zorganizować protest, równocześnie sprawiają, że trudno doprowadzić do realnej zmiany politycznej. Zgadzacie się z naszym dziennikarzem?

Protesty nic nie zmieniają. Dlaczego?

Kilkadziesiąt tysięcy osób wypełniło w niedzielę warszawski pl. Zamkowy, by protestować przeciw antyunijnej polityce PiS. Jeśli wierzyć wcale licznym politykom PO, sprawił to jeden człowiek – Donald Tusk. A w zasadzie jeden jego wpis na portalu społecznościowym, w którym wezwał do obrony miejsca Polski w UE. Coś, co w założeniu autorów tych pochwał miało być dowodem na wszechmoc Donalda Tusk, jest wyjaśnieniem, czemu ten protest, jak wiele innych demonstracji opozycji, nie przełoży się na zmianę polityki.

Odkąd PiS objął rządy, co jakiś czas udaje się opozycji wyprowadzić na ulice dziesiątki, a nawet setki tysięcy ludzi. I to nie tylko największych miast. Zeszłoroczne protesty przeciw zakazowi aborcji nie tylko zebrały w Warszawie najliczniejszą manifestację w naszej najnowszej historii Polski, lecz także zaangażowały tysiące obywateli z Polski powiatowej, która nie była do tej pory wiecowa. Tyle że nawet taki bunt społeczny nie zmusił PiS do wycofania się ze swojej ultraprawicowej polityki. Niegdyś nie wskórał nic KOD, teraz nie wskóra nic Tusk.

Błędem byłoby jednak szukanie wyjaśnień tego stanu rzeczy w polskiej specyfice politycznej. Ruch protestu ma globalne problemy ze zmianą świata i choć bywają chlubne wyjątki, jak w 2014 r. Ukraina czy dekadę temu Tunezja, kryterium uliczne przestało być skutecznym narzędziem politycznym. Dlaczego od Hongkongu przez Moskwę i Warszawę po słynne Occupy Wall Street w USA masowe protesty nic nie zmieniają?

Tusk ma Twittera, ale nie ma partii

Większość demonstracji jest dziś organizowana przez wezwania publikowane w mediach społecznościowych. Zebranie dużej grupy oburzonych, gotowej wyjść na ulice w obronie ważnych dla siebie spraw, właśnie dzięki mediom społecznościowym jest dziś niezwykle łatwe. I ta łatwość mobilizacji społecznej jest przekleństwem współczesnych protestów. Nie od dziś wiadomo, że aby zmienić świat, nie wystarczy wykrzyczeć słusznych postulatów na ulicy. Trzeba je jeszcze zamienić na praktykę polityczną, która wymaga dobrze zorganizowanych struktur – partii, związków zawodowych itp. I tu zaczyna się problem.

Jak wskazują socjolodzy czy politolodzy, w czasach sprzed rewolucji cyfrowej zwołanie demonstracji wymagało ukonstytuowania się dobrze działającej organizacji, która po ewentualnym sukcesie protestu mogła gładko przejść do walki o wprowadzenie postulatów politycznych w życie. W dobie mediów społecznościowych logika jest odwrócona: organizowanie się zaczyna się po protestach, co sprawia, że oburzeni zostają bez politycznej reprezentacji. Nawet jeśli się ona stworzy, okazuje się zbyt słaba, by udźwignąć stojące przed nią zadanie.

Nie było więc sztuką zwołać niedzielną demonstrację. Sztuką jest, by autentyczny gniew społeczny zamienić w politykę. I tu jeden tweet mobilizacyjny Tuska nie wystarczy. Potrzeba jeszcze sprawnej partii, której Tusk nie ma i prędko mieć nie będzie. PiS może więc spokojnie robić swoje, ignorując tysiące ludzi, którym chciało się wyjść na ulice, by przeciwko jego poczynaniom protestować. Oczywiście, dla zwolenników opozycji takie protesty są ważne, bo dają szansę się policzyć, dostarczają wspólnotowych doświadczeń, co w samo w sobie jest cenne, ale przecież w demonstracjach nie idzie o to, żeby dobrze się poczuć. Idzie o to, by zmieniać świat.

Express Biedrzyckiej - Bartosz Arłukowicz: Stajemy do walki o przyszłość naszych dzieci