Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak komentuje: PiS znowu kombinuje z ordynacją

2018-06-23 5:00

W środę PiS złożył w Sejmie projekt zmian w ordynacji wyborczej w głosowaniu do Parlamentu Europejskiego. Na pierwszy rzut oka wydają się one niegłupie: skomplikowaną procedurę podziału mandatów na konkretne listy i okręgi ma zastąpić dużo jaśniejsze ustalenie jeszcze przed wyborami, ile konkretnie mandatów jest do zdobycia w danym okręgu.

Nie wdając się zbytnio w zawiłości procesu wyborczego, jasne jest, że te zmiany w rzeczywistości doprowadzą do podniesienia progu wyborczego i wyeliminowania z gry mniejszych komitetów wyborczych. Z zyskiem dla dwóch największych partii (według sondaży to teraz odpowiednio PiS i PO). Wnioskodawcy z PiS mówią, że ma być sprawiedliwiej. Będzie – dla rządzących, których nowe przepisy by znacząco faworyzowały. Wybory wyborami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

To zresztą nie jest pierwsza próba manipulowania procesem wyborczym przez aktualnie rządzących. Wcześniej PiS poprzez poszerzenie granic raczej liberalnej Warszawy o ościenne – raczej konserwatywne – gminy chciał zniwelować wpływy przeciwników politycznych w stolicy. Potem chciał robić cuda nad urną za pomocą de facto partyjnych komisarzy, którzy mieli decydować o granicach okręgów wyborczych. Jak uczy przykład Stanów Zjednoczonych, jest to idealny, bo prosty sposób na matactwa wyborcze. Teraz kreatywni politycy PiS postanowili zaszaleć przy wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Jest w tym szaleństwie jakaś metoda. Coraz więcej zasłużonych dla PiS polityków wybiera się bowiem na honorowe i lukratywne wygnanie do Brukseli i Strasburga. Coraz głośniej mówi o tym odsunięta nieco na boczny tor Beata Szydło. W ślad za nią na luksusowe wczasy od polskiej polityki mają się wybierać Marek Kuchciński, Beata Kempa, Witold Waszczykowski, a nawet nierozłączny sejmowy duet: Ryszard Terlecki i Beata Mazurek. Dla wszystkich ostrzących sobie zęby na unijne pensje wiarusów „dobrej zmiany” może nie starczyć miejsca, ale przy odrobinie inżynierii wyborczej można zadbać o kilka etatów więcej, niż wynikałoby to z realnego poparcia społecznego. Ani to prawe, ani sprawiedliwe, ani tym bardziej demokratyczne.