Krystian Dudek

i

Autor: archiwum rozmówcy

Zasada marketingu politycznego brzmi: w kampanii wyborczej TRZEBA OBIECYWAĆ

2020-06-24 10:00

Dlaczego wyborcy wierzą politykom? Czym kierują się popierając tego a nie innego kandydata? Czy powtórzy się historia z rodzaju „dziadek z Wehrmachtu”? Kiedy wykłada się „asa” na stół? Rozmawiamy o końcówce kampanii wyborczej z dr. KRYSTIANEM DUDKIEM, właścicielem Instytutu Publico, autorem kampanii wyborczych, honorowym prezesem Polskiego Stowarzyszenia Public Relations.

„Super Express”: – Kandydaci do urzędu Prezydenta RP nie pobili się. Jeszcze. To znak tego, że jest wysoka kultura polityczna? Czy kandydaci czekają na ostatni dzień kampanii?
Krystian Dudek: – W tej kampanii było zadanych wiele ciosów. W tym też tych poniżej pasa. Było kopanie się po kostkach. Wszystko to było robione na tyle umiejętnie, że wyborcy tego mogli nie zauważyć. Jak wiadomo cel uświęca środki, a ponadto zwycięzców się nie sądzi, a o przegranych się nie pamięta. I dlatego każdy z kandydatów stawia na to, by odnieść sukces. I nie ważne są sposoby, którymi się go osiągnie.

– Ludzie patrzą na to co się dzieje w kampanii i pewnie zastanawiają się, nie wszyscy, nad tym, czy lepiej w polityce mówić prawdę i nie osiągnąć zamierzonego celu czy też obiecywać/kłamać w przekonaniu, że może to być skuteczniejsze od mówienia prawdy?
– Stara zasada marketingu politycznego mówi nieco przekornie, że w kampanii wyborczej trzeba obiecywać. Bo jak się „dobrze” obieca, to nawet nie trzeba później spełniać tego, co się wyborcom obiecało. Kampania wyborcza jest festiwalem obietnic. Kto skuteczniej „obieca”, ten wygrywa…

– Skąd to wynika?
– A z tego, że ludzie mają wobec polityków pewne oczekiwania. Zatem gdyby każdy z polityków wyszedł do wyborców i powiedział im, że gdy obejmie władzę, to nic się nie zmieni i będzie tak jak teraz jest, to wybrany zostanie ten, który oferuje nam jakąś nową wartość. Receptą na sukces jest to, by wyczuć, co lepiej zadziała na wyborców.

Wybory prezydenckie: Jak oddać ważny głos?

–Politycy muszą porachować?
– I dlatego mówią, dla przykładu, często coś o tym, co zrobią dla dzieci, gdy wygrają wybory, bo to trafia do rodziców, dziadków, to ich porusza. Dlatego też często mówią o seniorach, bo ta grupa wyborców jest bardzo zdyscyplinowana i chętnie uczestniczy w wyborach.

– Klasyką marketingu wyborczego jest już fraza „ciemny lud to kupi”. Czy obietnice to jest właśnie TO, co „kupują” wyborcy”?
– Tak, o to właśnie chodzi. Wybory wygrywa nie ten, który jest lepszy, lecz ten kto skuteczniej „siebie opowie”. To podobna sytuacja do codziennej: idziemy do sklepu kupić telewizor i sprzedawca zachwala nam jeden ponad pozostałe. I kupujący musi mu zaufać lub inaczej: sprzedawca musi nas przekonać do tej oferty. I w wyborach prezydenckich mierzymy się z tym, który z kandydatów skutecznie przemówi do ludzi, do ich emocji. Trzeba pamiętać, że wyborcy zasadniczo nie głosują na programy, oni głosują emocjonalnie. To widać choćby w debatach telewizyjnych. Wygrywa je ten choćby, kto użyje dobrego bon motu, który później jest cytowany i przez to zapada w pamięć wyborców. Wystarczy, że jeden kandydat powie to w sposób nie wyróżniający się, a inny odwrotnie. I to tego ostatniego ludzie kojarzą z tym, co powiedział.

– Obietnice nie są najskuteczniejszą bronią w kampanii. Największy kaliber kandydaci trzymają na ostatni dzień wyborów. Padają wtedy różne oskarżenia, prawdziwe lub fałszywe, byleby prawdziwie brzmiały. Tzw. czarny marketing ma wówczas duże znaczenie.
– Osobiście jestem przeciwnikiem takiego określenia…

– Dobrze, zamiast niech to będzie „negatywny PR”…
– Nazwałbym to po imieniu. Jest coś takiego, nazwijmy to, robienie pijaru. I jest manipulowanie, propaganda, kłamstwa itp. Jak wcześnie powiedzieliśmy sobie, politycy posługują się różnymi metodami, by odnieść sukces. Oczywiście ostatni dzień wyborów, przed ciszą wyborczą, jest o tyle ważny i kluczowy, że konkurencja nie ma już możliwości, by zareagować i skontrować. Ponadto jak w tym dniu coś wybrzmi, to zostawia ślad i ludzie to zapamiętają. A skoro wyborcy głosują emocjonalnie, jest naukowo potwierdzone, z pewnością to zapamiętają do niedzieli i takie działanie może być dobrym motywatorem wyborców. Często, co i teraz widać, w kampanii straszy się ich: jak wygra ten a ten, to będziemy mieli to a to, a jak wygram ja, to będziemy mieli raj na ziemi. I wyborcy głosują na tego, kto skuteczniej do nich przemówi. Politycy wzmacniają swoje obietnice podkreślają, że wyborcy ich znają, że oni dotrzymuje słowa itd. A jako, że nikt z nas nie lubi być królikiem doświadczalnym i zawsze jakaś nowość jest niewiadomą, to jeśli ktoś potrafi uwiarygodnić się skuteczniej od innych, ma większą szansę na zwycięstwo.

– W ostatnim dniu wyborów spodziewa się Pan jakichś „bomb” na miarę dziadków służących w różnych formacjach w czasie II wojny światowej?
– Czy aż na taką miarę, to nie wiem. Jednak sądzę, że coś „wybuchnie”. Dlaczego nie będzie to jakaś bomba o ogromnej sile wybuchu? Z prostej przyczyny. Przewidywana jest druga tura wyborów, więc jeśli ktoś ma asa w rękawie, to niekoniecznie będzie chciał nim teraz zagrać, bo taka karta może przydać się bardziej później. Muszę przyznać, że ta kampania jest jedną z ciekawszych. Po pierwsze: bo jest krótsza od poprzednich. Po drugie: bo jest bardziej intensywna. Po trzecie: bo jest dynamiczniejsza, gdyż zmieniła się w niej pula graczy, co miało mocny wpływ na obraz krajobrazu politycznego. Dlatego sztaby wyborcze robią, co mogą, choć różne są tego efekty i zaliczają tzw. wpadki, dając na tacy argumenty swoim drugiej stronie. A ta nie potrafi często tego wykorzystać. Zdają się zapominać, że wygrywa w wyborach ten, kto popełnia mnie błędów. A błędami przeciwnika konkurencja gra i ma paliwo do tego, by się rozpędzić…

Podtopienia na Mazowszu