Tomasz Walczak - SG  sklejka z wyborów w Rzeszowie Fijołek

i

Autor: GRAFIKA SE Marcin Podziemski

Zwycięstwo Konrada Fijołka. Najpierw Rzeszów, potem cała Polska? To nie takie proste - komentuje Tomasz Walczak

2021-06-15 6:31

Konrad Fijołek w cuglach wygrał wybory prezydenckie w Rzeszowie. Wspólny kandydat opozycji nie dał najmniejszych szans działaczom PiS i Solidarnej Polski i starcie rozstrzygnął już w pierwszej turze. Cześć komentatorów i polityków opozycji już wieszczy, że rzeszowskie wybory i zwycięstwo Konrada Fijołka to dowód, że opozycja musi iść do wyborów parlamentarnych zjednoczona. Czy rzeczywiście rzeszowskie wybory mają aż takie znaczenie i czy zjednoczenie ma sens? Dziennikarz "Super Expressu" Tomasz Walczak ma wątpliwości. Zgadzacie się z naszym dziennikarzem? Komentujcie.

Rzeszów jest nie do powtórzenia

Konrad Fijołek, popierany przez niemal całą opozycję kandydat na prezydenta Rzeszowa, znokautował reprezentantów PiS i Solidarnej Polski i już w I turze wyborów zapewnił sobie zwycięstwo. Z jednej strony sympatycy opozycji nie kryją euforii, bo najpierw Rzeszów, potem cała Polska. Z drugiej sympatycy PiS wpadli w niejaką histerię, obrażając się na rzeszowian, że ci postanowili dołączyć do alternatywnej rzeczywistości opozycji. I jedni, i drudzy, przywiązują do tych wyborów zbyt dużą wagę.

Im bardziej zaostrzał się w Polsce spór polityczny, tym każde lokalne przedterminowe wybory stały się funkcją ogólnopolskiej polityki. Liderzy największych partii pielgrzymowali w Polskę, obiecując wsparcie dla regionu, podkreślając jego znaczenie i robili z tych lokalnych pojedynków starcie, które określi przyszłość polskiej polityki. Nie inaczej było w Rzeszowie. I podobnie jak wcześniej, także rzeszowskie wybory przestały mieć znaczenie, kiedy się rozstrzygnęły.

Na pewno, obóz opozycyjny będzie teraz analizował to, co się w stolicy Podkarpacia się wydarzyło. Dla zwolenników szerokiego frontu antypisowskiego w wyborach parlamentarnych będzie to dowód na to, że zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Nie da się jednak przełożyć rzeszowskiego doświadczenia na ogólnopolską politykę. Z kilku względów.

Raz, że były to wybory prezydenckie, a więc bardzo zindywidualizowane. Zdecydowanie łatwiej się dogadać, by poprzeć jednego kandydata niż układać wspólne listy do parlamentu, jakby tego niektórzy chcieli. Dwa, że taka jedność opłaca się dziś tylko PO. Pozostałe partie walczą o swoje miejsce na scenie politycznej i ze swojej podmiotowości rezygnować nie zamierzają. Wreszcie, front jedności narodu, co jest jasne dla każdego, kto nie ma klapek na oczach, to przepis na kolejną porażkę. Wrzucenie większości formacji opozycyjnych do jednego worka nie zsumuje elektoratów, za to może zniechęcić potencjalnych wyborców do głosowania. Ktoś nie będzie chciał wspierać skompromitowanych polityków PO, komuś będzie przeszkadzała wyrazista lewicowość Zandberga, komuś innemu bezobjawowość Hołowni.

Sama niechęć do PiS jest zbyt słabym spoiwem, by w wyborach parlamentarnych, rządzących się własną logiką, przełożyć to, co zadziałało w lokalnym starciu w Rzeszowie. Ale, że takie straceńcze próby będą, nie mam najmniejszej wątpliwości.

Express Biedrzyckiej - Krzysztof Gawkowski: To indywidualny sukces Fijołka