Chłopiec żył jeszcze, gdy podbiegł do niego ojciec. Leszek Dłuska (46 l.) nigdy nie zapomni gasnących oczu leżącego na asfalcie dziecka.
- Z ust i uszu płynęła mu krew - opowiada mężczyzna. - Ale oddychał. Przez chwilę miałem jeszcze nadzieję... - łapie się za głowę.
- Syn umrze za parę minut - usłyszał jednak głos lekarza, dobywający się jakby z oddali. - Ma poważne obrażenia wewnętrzne, całkiem pogruchotane kości.
Rodzice Bartusia nie mogą sobie darować, że puścili chłopczyka na handel jagodami. - Nie musiał tego robić - mówią - ale dzieciak tak bardzo rwał się do roboty. Chwalił się, że sam zarobi na przybory.
Bartek poszedł zarabiać z rodzeństwem: Kasią (11 l.), Amelką (9 l.) i Grzegorzem (15 l.). Starszym dzieciom udało się szybko przebiec przez jezdnię, maluch jednak nie dał rady. Nagle zza zakrętu wyłoniła się potężna ciężarówka. Kierowca nie zdążył zahamować. Siła uderzenia dosłownie wyrzuciła Bartka w powietrze. Nie miał szans, by to przeżyć.
- A tak się cieszył, że idzie do zerówki - mówi pan Leszek. - Kupiliśmy mu tornister. Nosił go codziennie po podwórku. Zdążył go już nawet pobrudzić. Gdy kładł się spać, stawiał torbę przy łóżeczku.
W sprawie wypadku trwa policyjne dochodzenie.
- Na podstawie zebranych śladów biegli określą, czy kierowca poruszał się z dopuszczalną prędkością w terenie zabudowanym i czy jego samochód był sprawny - mówi asp. sztabowy Sławomir Tomaszewski z komendy w Sokołowie Podlaskim.