O Marku N. piszemy od tygodnia, kiedy to wyszło na jaw, że w Zgierzu prowadził "Dom schronienia dla potrzebujących i samotnych matek" bez żadnych zezwoleń. Warunki, w jakich mieszkali tam jego podopieczni, były dramatyczne. Starsi, schorowani ludzie dostawali mikroskopijne porcje jedzenia, byli bici, poniżani, nie podawano im leków. Kilkadziesiąt osób trafiło do szpitali. Pięcioro z nich zmarło. Ośrodek został zamknięty, a pensjonariusze zostali umieszczeni w domach pomocy społecznej.
W weekend okazało się, że podobny nielegalny dom prowadził także w Wolicy koło Kalisza. Tam mieszkańcy byli tak samo źle traktowani. Z tej placówki również ewakuowano pensjonariuszy.
Prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie. Prowadzone jest dwutorowo. Z jednej strony śledczy badają wątek narażenia podopiecznych na utratę życia i zdrowia, z drugiej sprawdzają, czy Marek N. przejmował ich majątki.
Bo on sam pławi się w luksusie. Mieszka w willi na obrzeżach Zgierza. Na każdym kroku towarzyszy mu ochroniarz. Inny mężczyzna jest jego szoferem. Na palcu ma złoty sygnet, po jego posturze widać, że nie odmawia sobie jedzenia. Chcieliśmy z nim porozmawiać. Pod swoim domem nie odważył się jednak wysiąść z samochodu. Później nie odbierał również telefonu. Napisał za to kilka krótkich wiadomości SMS: "Proszę mnie nie nachodzić. Odpowiem na pytania po zakończeniu postępowania", "Nie mam o czym rozmawiać. Będę składał zeznania w prokuraturze".
Zobacz: NOWORODEK znaleziony w szambie! Nikt nie pomógł chorej matce