Czy gdyby Rosjanie wiedzieli, że prezydent RP przylatuje do ich kraju jako oficjalny gość premiera Władimira Putina zadbali bardziej o to, by na wysłużonym, zaniedbanym lotnisku wojskowym w Smoleńsku znalazł się odpowiedni sprzęt, który mógł przecież zapobiec tragedii?
Śledczy z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie ustalają czy przez umniejszenie rangą wizyty Lecha Kaczyńskiego, Rosjanie nie dopuścili się zaniedbań i słabszego zabezpieczenia lotniska Siewiernyj.
„Dziennik Gazeta Prawna” dotarł do korespondencji polskiego i rosyjskiego MSZ z marca. Wynika z niej, że od lutego polskie MSZ nie było w stanie określić jaki charakter będzie miał przylot Lecha Kaczyńskiego do Rosji. Było już pewne, że premier Donald Tusk przyleci 7 kwietnia na zaproszenie Putina, ale prezydent takiego zaproszenia nie dostał.
Niecały miesiąc przed katastrofą dyplomaci potwierdzili Rosjanom, że Lecha Kaczyński przyleci jaki „szef dyplomacji”. Jeden z ministrów w rządzie Tuska tłumaczy gazecie, że sprawa przeciągała się, bo prezydent chciał wymusić na Rosjanach oficjalne zaproszenie.
- A to było niemożliwe - mówi. Polski prezydent nie został zgodnie z protokołem dyplomatycznym zaproszony do Katynia przez rosyjskiego prezydenta, więc był w Rosji prywatnie.
Rosjanie rzecz jasna wiedzieli, że Kaczyński przybędzie z wizytą, ale zgodnie z procedurami mieli tylko obowiązek zapewnić transport, bezpieczeństwo i zakwaterowanie dla „szefa delegacji” czyli prezydenta. A co z pozostałymi pasażerami tupolewa, mieli radzić sobie sami?
Wobec tego sam nasuwa się wniosek, że umniejszenie rangi wizyty Lecha Kaczyńskiego mogło więc mieć wpływ na zabezpieczenie lotniska Siewiernyj w Smoleńsku. To jednak będą musieli potwierdzić wojskowi śledczy.