Mirosław Lubiński z Wałbrzycha: PO zabrało mi fotel prezydenta WYWIAD

2011-08-11 4:00

Rozmowa z Mirosławem Lubińskim (49 l.), który kandydował na prezydenta Wałbrzycha i ostatecznie przegrał z Piotrem Kruczkowskim.

- Prezydentem Wałbrzycha od prawie roku powinien być Mirosław Lubiński?

- Tak. Jesienią 2010 roku zdobyłem zdecydowanie więcej uczciwych głosów niż Piotr Kruczkowski. On wygrał niewielką różnicą dzięki wyborczej korupcji. Mówi się, że kupiono na niego nawet kilka tysięcy głosów. Najpierw sąd zdecydował, aby powtórzyć drugą turę zeszłorocznych wyborów. Pozbawił Kruczkowskiego stanowiska prezydenta. Wtedy on zachował się bardzo sprytnie. Wiedział, że przegra ze mną powtórzone głosowanie. Zrezygnował więc ze startu. I zamiast drugiej tury wybory musiały odbyć się od początku.

- Dlaczego nie wygrał pan w niedzielę wyborów na prezydenta Wałbrzycha?

- Po rezygnacji Kruczkowskiego Platforma poszukiwała kogoś nowego, kto da jej nadzieję. Kogoś niezwiązanego z wałbrzyskim układem. Roman Szełemej był dla nich idealny, bo nie był członkiem PO. Niewiele osób wiedziało, że w tamtym roku pomagał w kampanii Kruczkowskiemu oraz złożył deklarację partyjną. Premier Tusk powierzył mu funkcję komisarza, mógł robić to, czego inni kandydaci na prezydenta nie mogli: wydawał konkretne dyspozycje spółkom miejskim, malował latarnie, ścinał trawę, pokazywał, jaki to z niego dobry gospodarz.

- Ale przecież to wy ujawniliście aferę z korupcją wyborczą. Zostaliście ukarani przez ludzi za to, że pokazaliście ten układ?

- Przez rok tłukliśmy się z władzą. W jakimś sensie to na nas ciążyło. Chcieliśmy sprawę doprowadzić do końca. Ludzie jeszcze nie wiedzą, co dokładnie tu się działo, jak wyglądało. Nie wiedzą, jak finansowano w Wałbrzychu PO.

- Do pana też docierały informacje, że polityczne haracze na PO trzeba płacić w Wałbrzychu?

- To była wiedza dość powszechna od dawna. Przy ostatnich nagrodach w spółkach miejskich była awantura w radzie miasta: dlaczego ci szefowie dostają nagrody, a spółki nie są w dobrej kondycji. I wtedy padły podejrzenia, że część pieniędzy z tego tytułu idzie na kampanię.

- To prawda, że zatrudnieni w miejskich spółkach płacili regularnie po 500 zł z każ- dej pensji?

- Wiedziałem, że zbierają pieniądze na PO. Nie sądziłem, że zbierali to na kartkę, a nie były to oficjalne wpłaty. Tak przynajmniej twierdzi Ireneusz Zarzecki.

- Doniesienia o politycznych haraczach na PO w Wałbrzychu są wiarygodne?

- Jestem niemal przekonany, że tak było. Ale dowodów nie mam.

- To dlaczego inni, którzy płacili, nic nie mówią?

- Boją się, że zostaną odsunięci. Nikt z nich nie wystąpi przeciwko władzy, bo straci pracę i wypadnie z tego układu.

- Mogą liczyć na kontynuację swojej pracy, bo wybory wygrał człowiek PO?

- Czekam na decyzje nowego prezydenta w sprawie stanowisk w spółkach miejskich. To będzie wskaźnik jego polityki.

- Roman Szełemej wyjaśni aferę wałbrzyską do końca?

- Czas pokaże, jak się zachowa. Mam nadzieję, że sprosta temu zadaniu, nie będzie patrzył na polityczną wierność i wszystko dokładnie wyjaśni.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki