22 lata temu śmigłowiec z premierem Polski rozbił się pod Warszawą! Wracał z obchodów Barbórki

2025-12-06 4:11

4 grudnia minęły 22 lata od katastrofy rządowego śmigłowca Mi-8, do której doszło w okolicach Piaseczna pod Warszawą. Na pokładzie znajdował się ówczesny premier Polski Leszek Miller, a także 14 innych osób: czterech członków załogi oraz 10 pasażerów. Szef rządu wracał ze swoimi współpracownikami z Lubina do Warszawy ze świętowania Barbórki. Co najważniejsze, w wyniku tych dramatycznych wydarzeń nikt nie zginął. Choć Miller początkowo nie miał pewności, czy to był nieszczęśliwy wypadek, to ostatecznie jako świadek przed Wojskowym Sądem Okręgowym bronił kierującego maszyną. Przyznał też, że co roku uczestnicy zdarzenia spotykają się, by "wypić za życie".

Wypadek śmigłowca z premierem na pokładzie

Lot powrotny premiera Leszka Millera z obchodów Barbórki w Lubinie miał przebiegać rutynowo. Wraz ze swoim zespołem, premier planował wylecieć z Lubina o 17:00 i dotrzeć do Warszawy o 19:00. Jednak podczas lądowania na Okęciu doszło do dramatycznego zdarzenia - awarii śmigłowca, którym podróżowali. Pilot został zmuszony do awaryjnego lądowania, w wyniku którego maszyna uległa poważnym uszkodzeniom. Wirniki zahaczyły o drzewa, a kadłub został zniszczony. Przyczyną wypadku, jak wykazało późniejsze śledztwo, było oblodzenie silników śmigłowca Mi-8, należącego do 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Na szczęście wszyscy przeżyli upadek maszyny ale nie obyło się bez poszkodowanych. Sam Leszek Miller wylądował w szpitalu z połamanymi dwoma kręgami w odcinku piersiowym zaś oficer Biura Ochrony Rządu miał złamaną miednicę i połamane nogi.

Sprawdź: Piękne bliźniaczki zaśpiewały "100 lat" Kaczyńskiemu. Później rozebrały się dla panów

Po wypadku, prokuratura wojskowa postawiła pilotowi śmigłowca, Markowi Miłoszowi (wówczas majorowi i dowódcy załogi), zarzuty. Oskarżono go o celowe stworzenie zagrożenia katastrofą poprzez niezastosowanie ręcznego włączenia systemu przeciwoblodzeniowego oraz o nieumyślne doprowadzenie do wypadku. Pomimo trudnej sytuacji, Miłoszowi udało się bezpiecznie wylądować dzięki manewrowi autorotacji. Jednak w 2011 roku sąd ostatecznie i prawomocnie oczyścił go z wszelkich zarzutów. Tymczasem Miller mówił niedługo po wypadku, że gdyby nie umiejętności pilota, wszyscy pasażerowie "byliby dziś na cmentarzu". - Byliśmy radośni, że nikt nie zginął. Uważaliśmy, że pilot, pułkownik Miłosz po prostu ocalił nam życie. Nie mamy do niego pretensji. Wykonanie tego manewru w tamtych warunkach, w nocybyło czymś niezwykłym – dodawał w TVP Info. - Wielokrotnie wyrażałem nadzieję, że ppłk Marek Miłosz zostanie uniewinniony i bez przeszkód będzie mógł latać dalej - napisał w marcu 2010 r. na swoim blogu w Onecie.

Coroczne spotkania

W dziesiątą rocznicę wypadku Leszek Miller opowiadał o tym, jak to każdego roku ci, którzy przeżyli wypadek, spotykają się, by świętować fakt, że uszli z życiem z tego zdarzenia. - Po raz kolejny wracają wątki, gdzie kto siedział w helikopterze, a potem pod jakim drzewem kto leżał, jak czekaliśmy na karetki pogotowia, na straż pożarną - mówił wówczas w jednym z wywiadów.

Sprawdź: Radosław Sikorski był w związku z wybitną aktorką. "Był moją pierwszą, wielką miłością"

Miller wyznał, że tuż po wypadku „najbardziej bał się, że helikopter się zapali i wszyscy spłoną”. – Na każdym filmie, gdy helikopter zderza się z ziemią jest malowniczy wybuch. Gdyby nie warunki atmosferyczne, maszyna pewnie by się zapaliła – wyjaśnił. - Docierały do mnie różne opinie, ale po latach utwierdziłem się w przekonaniu, że był to wypadek. Dziś, jak co roku spotkamy się w gronie uczestników katastrofy Mi-8 i wypijemy za życie - dodawał na Twitterze.

Polityka SE Google News
Sonda
Co sądzisz o katastrofie śmigłowca z Leszkiem Millerem?
A JAK AFERA RYWINA | Alfabet Millera

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki