Warszawa: Mój mąż konał, a pogotowie nie przyjechało

2010-02-17 21:16

Sławomir Lebioda (†40 l.) z Warszawy konał w męczarniach, wymiotując na chodnik krwią. Przechodnie starali się mu pomóc. Przez kilkanaście minut nie byli jednak w stanie dodzwonić się na pogotowie, bo nikt nie podnosił tam słuchawki. Sami zawieźli więc mężczyznę do szpitala, ale na ratunek było już za późno.

Pan Sławomir zmarł, zostawiając kochającą żonę Sylwię (31 l.) i trójkę dzieci - Kamila (13 l.), Sandrę (8 l.) i Julcię (3 l.).

Był wieczór, kiedy pan Sławomir wybrał się do apteki po lekarstwa dla chorego dziecka. Nagle złapał go potężny ból brzucha. Padłby na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się ulicznego słupa. Otworzył usta, żeby krzyczeć z bólu i z przerażeniem zobaczył, jak wypływa z nich struga krwi. To pękły wrzody na żołądku.

Patrz też: Kochanowski leczył się jak król

Tę przerażającą scenę widziała pani Renata Wojciechowska (36 l.). - Natychmiast do niego podbiegłam i zapytałam, jak mu pomóc. Powiedział, że coś mu pękło w środku - opowiada kobieta.

Po ratunek pani Renata wbiegła do apteki. Farmaceutka bez chwili zastanowienia złapała za słuchawkę i wystukała numer alarmowy 112. I wtedy wydarzyło się coś, co żadną miarą nie powinno było się wydarzyć. Operator numeru 112 zamiast uspakajającego: "proszę czekać, karetka jest w drodze" poinformował, że nie może się dodzwonić na pogotowie. Wyjaśnił, że na pogotowiu zmieniają się dyspozytorzy i pewnie dlatego nikt nie odbiera. Uciekały cenne minuty. Na pogotowiu nikt nie podnosił jednak słuchawki,


- Byłam wściekła i bezsilna. Pracowałam w szpitalu i wiem, że przy krwotoku każda minuta jest na wagę złota. Patrzyłam tylko, ile czasu już czekam i po kilkunastu minutach rozłączyłam się - opowiada farmaceutka.

Pani Renata zdecydowała, że jest tylko jedna rzecz, jaką może zrobić - postanowiła zawieźć umierającego do szpitala. - Trochę się opierał, nie chciał robić problemów, pobrudzić samochodu krwią. Ale widać było, że z minuty na minutę jest z nim coraz gorzej - opowiada łamiącym się głosem kobieta.

Patrz też: Warszawa: Zadźgał policjanta bo mu zwrócił uwagę

Choć lekarze z warszawskiego Szpitala Czerniakowskiego starali się pomóc umierającemu, nie byli w stanie go ocalić. Przed śmiercią mężczyzna zdążył tylko pożegnać się z ukochaną żoną, którą do szpitala wezwała pani Renata. - Gdy dotarłam na miejsce, tylko na chwilę otworzył oczy. On wiedział, że to pożegnanie. Powiedział: "wybacz mi, kocham Cię" - opowiada, wybuchając płaczem pani Sylwia.

- Gdyby przyjechało pogotowie i już w karetce udzielono mu pomocy, mógłby żyć - nie ma wątpliwości zrozpaczona wdowa.


Sprawę tej koszmarnej śmierci trzeba wyjaśnić. Policja potwierdziła nam, że operator numeru 112 miał problem z dodzwonieniem się do pogotowia. Czy stało się tak, bo była tam zmiana dyżurów i przez to nikt nie odbierał? Rzecznik warszawskiego pogotowia Marek Niemirski (52 l.) twierdzi, że to niemożliwe. Na naszą prośbę sprawdził rejestry połączeń z numeru 112. Znalazł jedynie nagranie drugiej rozmowy, w trakcie której operator numeru 112 informuje dyspozytora pogotowia o tym, że było wezwanie z apteki i prosi o sprawdzenie, czy nadal potrzebna jest karetka.

Kto zawinił w tej sprawie? Wyjaśni to prokuratura Warszawa-Śródmieście, którą o koszmarnej sprawie poinformowała żona zmarłego mężczyzny. - Nie daruję im tego! - zapowiada.

Nie dało się dodzwonić
Tłumaczy Anna Kędzierzawska, zespół prasowy Komendy Stołecznej Policji:

- Operator numeru 112 odebrał rozmowę z apteki o godz. 18.55. Od godz. 18.56 próbował dodzwonić się do pogotowia, z którym połączył się dopiero o godz. 19.09.

To technicznie niemożliwe
Tłumaczy Marek Niemirski (52 l.), rzecznik stołecznego pogotowia:

- To technicznie niemożliwe, by dyspozytor nie odebrał telefonu, nawet podczas przejmowania stanowisk przez kolejną zmianę. U nas jest osiem stanowisk. Nawet jeśli któreś jest w danej chwili puste, to telefon odbiera ktoś siedzący obok.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki