Łuczak (zgodził się na publikację swoich danych i wizerunku) był wiceprezesem firmy ochroniarskiej z Łodzi, w której pod fałszywym nazwiskiem zatrudniono konwojenta. Ten podczas rozwożenia pieniędzy bankowozem, uprowadził samochód z gotówką. Konwojent i współpracujący z nim kompani wpadli niedługo potem. Na ławie oskarżonych zasiadło czterech członków grupy na czele z Krzysztofem W. (49 l.), łódzkim krawcem, który perfekcyjnie odegrał rolę konwojenta. Wszyscy odsiadują już prawomocne wyroki więzienia, ale skradzionych pieniędzy do dziś nie odzyskano.
Przed sądem nie stanął wówczas sam Grzegorz Łuczak, który zdaniem śledczych kierował szajką. On długo ukrywał się na Ukrainie. W końcu rok temu został przekazany stronie polskiej i wczoraj mógł rozpocząć się jego proces. - Jestem niewinny, nie brałem w tym udziału, nie mam tych pieniędzy – powiedział podczas rozprawy.
Wskazał jednak w swoich zeznaniach miejsce, gdzie są ukryte. - Z rozmów przeprowadzonych po tych zdarzeniach dowiedziałem się, że są dobrze schowane w Borach Tucholskich – oznajmił. Czy uda się je wreszcie odnaleźć?
Łuczakowi grozi do 10 lat więzienia.